Premiera "Wymarzonego" za dwa tygodnie, można go będzie też upolować w ramach festiwalu kina francuskiego (od 22 do 29 maja - Szczegółowy program przeglądu wkrótce na stronach: www.kinomuranow.pl i www.institutfrancais.pl.). Co w nim tak wyjątkowego. Ogląda się go trochę jaka paradokument. Zaglądamy do gabinetów psychologów, śledzimy rozmowy w domach rodziców, którzy chcą adoptować dziecko, uczestniczymy w zebraniach zespołów omawiających każdy przypadek, jednym słowem możemy poznać całą procedurę krok po kroku. Od decyzji jakiejś kobiety że chce urodzić anonimowo i oddać swoje dziecko, przez okres gdy maluch jest pod opieką ośrodka (a raczej wybranego domu, w którym czeka na znalezienie rodziny), aż po oddanie go do adopcji (a tu też w kolejce czeka się nawet kilka lat).
Niby brzmi to sucho, biurokratycznie, ale uwierzcie, że na każdym etapie tego procesu cały czas najważniejszy jest człowiek, ten najmniejszy...
I to jest po prostu piękne. Gdy widzisz jak każdy z pracowników socjalnych, czy nawet pielęgniarki w szpitalu, stają na głowie żeby dziecko było otoczone troską i czułością, jak jeżdżą po lekarzach, gdy tylko pojawi się malutka wątpliwość co do jego prawidłowego rozwoju, to czujesz się jak w bajce. Tak cudownej, że tylko chciałoby się, żeby w każdym kraju, w każdym mieście właśnie tak to wyglądało. Nie unika się tu trudnych tematów, ale one są troszkę z boku (np. mocny wątek konfliktów między rodzeństwem nastolatków i bezradności rodziny adopcyjnej), bo w tym konkretnym przypadku, wszyscy dają z siebie maksimum, żeby dziecko było szczęśliwe. Te kilka miesięcy czekania na adopcję Theo nie spędza ani w szpitalu, czy w domu dziecka, ale w normalnym domu, gdzie przeszkolony opiekun potrafi nie tylko się nim zająć, ale daje mu bardzo wiele ciepła i miłości. To trudne, gdy wiesz, że zaraz musisz maleństwo oddać, robisz to jednak dlatego że ono tego potrzebuje. Nie za jakiś czas. Teraz. Oglądanie jak kolejne osoby mówią do niemowlaka bardzo poważne rzeczy, jakby był świadomy wagi wypowiadanych słów, traktowanie przez nich tego trochę może nawet zbyt serio (trauma na całe życie jeżeli nie wytłumaczy mu się dlaczego matka go zostawiła), przytulają, noszą na rękach, dbają o kontakt wzrokowy, po prostu rozczula. Bo to nie sucha wiedza z zakresu teorii przywiązania, jakieś regułki jakich uczy się na studiach, ale uważność, wrażliwość, dawanie ciepła i dobrych emocji, jednocześnie bez przywiązywania dziecka do siebie - cały czas mówi mu się, że lada chwila trafi do prawdziwego domu, gdzie będzie miał prawdziwych kochających rodziców.
Ten film to pokazanie różnych dróg do rodzicielstwa z perspektywy doświadczeń pracowników opieki społecznej, zajmujących się przygotowywaniem dzieci do adopcji. Odważne decyzje by do procedury dopuszczać również samotnych rodziców, ich obawy, czasem trudne chwile gdy komuś trzeba powiedzieć, że jeszcze nie jest do przyjęcia dziecka gotowy.
Malutki Theo kradnie uwagę nie tylko bohaterów filmu, ale i naszą. Może dlatego tak bardzo wzrusza nas jego historia. Może i niepełna, ale z jaką nadzieją po tych kilku miesiącach myślimy o jego rozwoju, o jego życiu. Trudny moment przeszedł można powiedzieć obronną ręką. Dzięki nim...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz