To miał być
wieczór z cyklu „wspomnień czar”. Oboje
„wychowani” na Krzysztofie Maternie i Wojciechu Mannie, po latach
chcieliśmy z mężem zobaczyć jak się trzyma choć jeden ze znanego duetu. Że
będzie inteligentnie – tego się spodziewaliśmy, ale tego, że od drugiej minuty
spektaklu aż do końca będziemy się śmiać – tego to raczej nie. A jednak. Miło mi donieść, że Krzysztof
Materna trzyma się doskonale i w takiej jest też formie, a w duecie – tym razem
z kobietą, Olgą Bołądź – bawili nas wybornie w Teatrze Polonia.
Minimalistyczna
scenografii, stolik, dwa krzesła, lampa, ot, taka mała poczekalnia dla widzów
czekających na spektakl, która z niewyjaśnionych przyczyn staje się garderobą
Mistrza i jego Asystentki. A ponieważ są w niej obcy ludzie, a Mistrz jest
zawodowym konferansjerem wobec tego zaczyna do nich mówić. Wspomina swoich
mistrzów (Jarosy, Dziewoński, Rudzki), wspomina ludzi z którymi się zetknął w
życiu zawodowym i prywatnym (Kydryński, Mann, Janda), a przy okazji pokazuje
zmiany jakie zaszły w polskiej rozrywce i telewizji. Obnaża naszą polską
mentalność (Sopot), poucza jak powinna wyglądać konferansjerka z prawdziwego
zdarzenia, opowiada o pracy z kamerą. Opowiada, bo się zna. Brzmi poważnie? Nic
z tego! Ta opowieść jest lekka, łatwa i…
satyryczna? Nie. Raczej szydercza. Kulturalna, ale dla obecnych mass mediów
mocno prześmiewcza. Kiedy porównuje ówczesnych prezenterów z obecnymi –
widzowie zaśmiewają się do łez, kiedy odsłania kulisy programów śniadaniowych,
kulinarnych, rozrywkowych, tanecznych – chichot nie milknie. Obrywają celebryci
i producenci, prezenterzy i wykonawcy. Obnaża zakłamanie i obłudę tych niby
ważnych ludzi z mediów, tych prezenterów i prezenterki wybieranych w castingach
na urodę a nie rozum i wiedzę, wyszydza współczesną wersję roli telewizji w edukacji
widzów. I na wszystko daje przykłady a publiczność się zaśmiewa.
W tym
„monodramie na dwie osoby” jako przeciwwaga dla opowieści Mistrza i jego
postawy wystąpiła Olga Bołądź jako jego Asystentka. Kiedy on oprowadza nas po
meandrach popkultury – ona ją obrazuje nieświadomie, bo już jest na niej
wychowana. Wychowana na facebooku, wpatrzona w pudelka, w obecnych idoli,
celebrytów - jest wytworem obecnego „mieć i bywać” a nie „być”. Już ociera się
o media, już próbuje swoich sił w "szołbiznesie"… Ich utarczki słowne są tak
zabawne, że momentami sami nie mogą powstrzymać śmiechu, co akurat w ich
wykonaniu jest urocze.
Rykoszetem dostaje
się i nam, widzom, bo przecież nasza oglądalność napędza te mierne programy, tę
intelektualną papkę, która niczego nas nie uczy a jedynie schlebia tandetnym
gustom. Ale ta refleksja przychodzi potem, jak już się wyśmiejemy do końca. Sami
sobie jesteśmy winni – nikt od widzów nie wymaga intelektualnego wysiłku, a my
się na to godzimy.
Ten
spektakl to swoista terapia śmiechem… dla ludzi zmęczonych oglądaniem
celebrytów, artystów i polityków, którym woda sodowa uderza do głowy oraz
programów miałkich i nijakich jakie nam serwuje większość programów
telewizyjnych. Taka odtrutka na czasy dzisiejsze.
Było
cudnie.
MaGa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz