wtorek, 14 maja 2019

Dialogi Karmelitanek, czyli opera oparta na faktach



W przeddzień wybuchu Rewolucji Francuskiej Francja była targana zarówno klęskami żywiołowymi powodującymi głód jak i nadmiernymi podatkami, których nie byli w stanie znieść poddani. Dobrze miały się jedynie najwyższe warstwy społeczne i hierarchowie duchowieństwa. Lud nie wytrzymywał tego i (w ogromnym skrócie) od tego zaczęła się Rewolucja Francuska.
Młodziutka, delikatna córka markiza, Blanka, postanawia wstąpić do zakonu sióstr karmelitanek, by schronić się u nich przed światem, który ją przeraża, ale także przed ojcem i bratem, którzy martwiąc się o jej delikatną psychikę ograniczają jej możliwość decydowania o sobie. Tam zostaje otoczona matczyną opieką dwóch kolejnych przeorysz, poznaje inne siostry zakonne, a także zaprzyjaźnia się z inną nowicjuszką Konstancją. Jednak Rewolucja dociera i do bram klasztoru. Karmelitanki zostają z niego wygnane, mają zakaz chodzenia w strojach zakonnych, dostają zakaz gromadzenia się i nakaz bycia wiernym zasadom Rewolucji. Tylko, że karmelitanki w swojej regule miały zakaz kontaktów ze światem zewnętrznym, usiłowały więc znowu być razem – w miejscu, które miało zapewnić im azyl, zostały niemal wszystkie złapane, osądzone za złamanie zakazów i skazane na gilotynę. Do więzienia nie trafiła jedynie Blanca i matka Maria, która przekazała jej informacje, gdzie siostry miały znalaźć schronienie. Skazane karmelitanki idą kolejno na szafot, a kiedy ostatnia, nowicjuszka Konstancja, idzie na ścięcie, z tłumu gawiedzi wychodzi Blanka, dodaje otuchy przyjaciółce i obie poddają się egzekucji.

 
„Dialogi karmelitanek” to opera oparta na prawdziwej historii. Szesnaście karmelitanek straciło życie wstępując na szafot, a po latach zostały uznane za błogosławione. Zginęły kobiety, które nie zrobiły nic złego, ich jedyną przewiną było to, że nie umiały lub nie chciały uczestniczyć w świeckim życiu. One chciały się tylko modlić i być razem.
Idąc na tę operę miałam nieco wątpliwości, bo nie miałam wyobrażenia o tym co może mi przekazać obraz życia klasztornego, czyli czegoś co jest dla mnie mocno niezrozumiałe. A jednak nie nudziłam się nawet przez chwilę. Miałam rozterki młodych dziewcząt (Blanka i Konstancja), z których jedna nie boi się śmierci, a druga przed nią drży. Miałam obraz cierpienia umierającej przeoryszy, której ból przesłania pewne reguły religii. Znalazłam obraz przyjaźni kobiet, wspierania się w niedoli, oddania i miłości do Boga. Były również rozważania dotyczące postrzegania różnych aspektów religii, były wspomnienia proroczych snów, oddania życia w męczeńskiej śmierci, ale był i obraz szacunku do siebie, strachu przed śmiercią. W sumie, muszę przyznać, że ta opera jest chyba najbardziej wstrząsająca z tych, które widziałam. To prawdziwa opowieść o tym do czego są zdolni ludzie w swojej masie, głodni, poniżani, bez nadziei na lepszy los. Raz wyzwolona furia jest ciężka do zatrzymania, ludzie dziczeją, pękają hamulce człowieczeństwa i wtedy wystarczy leciutko tylko nastawić jednych na drugich by jeden był katem innego. To naprawdę wstrząsająca opowieść, a scena kiedy karmelitanki idą na szafot z pieśnią religijną na ustach, a co która znikała między żołnierzami, za chwilę słychać było trzask gilotyny – mocne choć straszne odczucie. Cała sala wstrzymała oddech, cisza jak makiem zasiał… widziałam nawet ocieranie łez. Chwała więc twórcy tekstu Georges’owi Bernans’owi i Francis’owi Poulenc’owi za muzykę.
Piękna opera. Gdyby nie treść – powiedziałabym, że słodka w odczuciu, bo nagromadzenie głosów kobiecych daje takie wrażenie. Każdy sopran czy mezzosopran ma inne brzmienie, w większej grupie dają wręcz nieziemskie odczucia, a nie należę do osób egzaltowanych. W połączeniu z głosami męskimi też bywa ślicznie. I o ile po początkowym duecie ojciec (J-F Lapointe – baryton) i syn ( David Portillo - tenor) nie bardzo mi się podobali, to już duet Blanki (Isabel Leonard - mezzosopran) i jej brata w klasztorze brzmiał jak śpiew aniołów – piękne to było. Również duet Blanki i Konstancji (Erin Morley – sopran) przy prasowaniu szalenie mi się podobał. Zresztą było tam wiele pięknych głosów: Karita Mattila, Adrianne Pieczonka, Karen Cargill.
Delikatność, wrażenie nieziemskości w połączeniu z ascetyczną scenografią (David Reppa) i grą światłem (Gil Wechsler) dało piorunujące wrażenie.
To było piękne, niezapomniane przeżycie.
MaGa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz