poniedziałek, 22 listopada 2021

Lao Che, czyli 5 razy przekładane

 Koncert pięć razy przekładany smakuje jeszcze lepiej. Nigdy nie sądziłem, że to powiem. Kląłem przy kolejnych mailach o nowym terminie, ale zawziąłem się i powiedziałem: nie oddam, nie zrezygnuję. I mimo pewnych obaw, bo znowu przecież liczba zakażeń nam rośnie, nie żałuję tego wieczoru. Cholera, jak można by coś takiego przegapić. Pożegnanie. Po tylu świetnych płytach, koncertach (z Kasią byliśmy chyba przynajmniej na 3), przychodzi uczestniczyć w pożegnaniu z publicznością. I choć wciąż mam nadzieję, że to nie jest ostateczny koniec, że odpoczną i wrócą, to mam wrażenie, że ten wieczór był tak wyjątkowy m.in. dlatego, że wszyscy czuliśmy, że takim właśnie będzie. Pożegnanie nie może być takie sobie. Nawet jeżeli tylko w Warszawie chętnych do pożegnania było tyle, że w Stodole panowie grali pięć razy przy pełnej sali.


 

I niby można powiedzieć: czegoś mi tam zabrakło, że krótko, że coś tam. Zamiast tego jednak wolę wspominać świetne nagłośnienie i kapitalną energię. Kapela od dawna potrafiła rozruszać publikę, tym razem jednak przechodzili samych siebie. No cholera, jeżeli Spięty, który zwykle jest mało skłonny do szaleństw rzuca gitarą, mikrofonem, to widać że i jemu się udzieliło. I to się czuło. Nawet na balkonach mało kto siedział, bo to taki koncert gdzie po prostu cię nosi, wszystko aż iskrzy od emocji.
 

Było skakanie, były wspólne śpiewy, klaskanie do bólu rąk... I to mimo tego, że support był raczej mało energetyczny. Polskie znaki, czyli projekt ludzi z różnych kapel (Kult, Lao Che, Bisz/Radex) chyba lepiej by się nadawał na festiwal muzyki religijnej. Dziwny, oryginalny klimat (mieszanka pieśni ludowych, religijnych, rocka), ale jednak nie do końca mi podpasowało i średnio nadawało się na Stodołę. Za to potem... Jejku, czy ja marudziłem, że na koncertach Lao Che jest za dużo elektroniki? Teraz poczułem na własnej skórze po co ona tam jest. Chwilami zupełnie jak na Bass Astral cała sala dawała się porwać w górę, a w innym momencie (jak choćby lubiany przeze mnie fragment Soundtracka) dajemy się otulić nastrojowej mgle... Wieje wiatr. Duże brawa za nagłośnienie - każde słowo dało się zrozumieć i tym lepiej bawić się tekstami, nawet jeżeli nie wszystkie znałeś na pamięć. Spięty ma i dykcję i to coś... Kapitalny koncert, dawno tak dobrze się nie bawiłem, od początku do końca oczarowany, wciągnięty, zaangażowany. Tu wszystko było na miejscu, solówki, delikatne zmiany tempa. No po prostu wielkie, wielkie ukłony dla zespołu. Cholera, jak ja chciałbym, żebyście kiedyś nie tylko wrócili na scenę, ale i obdarowali nas kolejnym materiałem. Potraficie zaskoczyć, więc może... Nie tracę nadziei.  






2 komentarze:

  1. Podczytuję od dawna, ale teraz zabiorę głoś. Byliśmy na tym samym koncercie, mi Polskie Znaki się podobały choć jako rozgrzewka przez Lao Che to chyba nie bardzo. Ciekawe stylistycznie, muzycznie ale za dużo melancholii, za mało uderzenia aby rozruszać publikę i utrzymać ją do Lao jako dania głównego. Sam koncert zagrany mocno, energetycznie, piosenki wymieszane (mi zabrakło Klucznika z Guseł), w innych aranżacjach i zagrane na pełnej energii. Zastanawiałem się czy w niedzielę jeszcze będzie w chłopakach siła, ale ta była i koncert zapamiętam jako wyjątkowy. Pzdr.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no my właśnie w niedzielę, czyli ostatni warszawski. Szaleństwo
      Dzięki za komentarz i zaglądanie :)

      Usuń