Cykl retro-dreszcze w kinie Iluzjon, czyli spotkanie z filmami sprzed wielu lat, które wtedy wydawały się straszne, to nie jest oferta pewnie dla przeciętnego zjadacza chleba, ale cudownie, że sporo smakoszy zjawia się na takie pokazy. Dzięki temu można po ciekawym wprowadzeniu (i cudownej reklamie z lat 30) zobaczyć rzeczy, których raczej już nigdzie się nie zobaczy. Może TVP Kultura czasem coś pokaże, ale przecież najlepiej to oglądać i tak na dużym ekranie. Dzięki Ci Panie Boże za Iluzjon i Filmotekę Narodową.
Ja wiem, ktoś powie - przecież to dziś nie robi już takiego wrażenia, dłuży się, niektóre sceny wydają się zabawne, przerysowane. Tylko gdyby nie ci pierwsi geniusze, którzy przecierali ścieżki, wprowadzali swoje pomysły na taśmę filmową, nie byłoby również ich następców, których wciąż oglądamy z zachwytem. Filmy takie jak "M jak Morderca" ogląda się ze zdziwieniem, rozpoznając tam wiele rozwiązań, które potem wykorzystywali kolejni znani twórcy. I bez ściemy trzeba powiedzieć - część scen i dialogów, nadal ogląda się z zachwytem, bo są po prostu wybornie przemyślane.
Dreszcz odczuwa się przede wszystkim w początkowych minutach, gdy miasto przeżywa kolejne zniknięcia dzieci, które porywa nieznany mężczyzna. Fritz Lang inspirował się prawdziwymi zdarzeniami, ale mimo, że mamy do czynienia z kryminałem, czy też z thrillerem, zaskakuje widza tym, że wcale nie kreuje mordercy na potwora. To raczej człowiek chory, który w pewnym momencie staje się niczym zaszczuta zwierzyna zmuszona do ukrywania się. Po prostu przestępcy, mając dość działań policji, która polując na pedofila, nie pozwala im pracować, postanowili sami złapać sprawcę i wymierzyć mu karę.
Pierwszy film dźwiękowy kina niemieckiego, jedno z ostatnich dzieł ekspresjonistycznych, potem inspirowało m.in. takich reżyserów jak Hitchcock czy Herzog. Dziś może nie straszy, ale czy bez niego powstałyby horrory? Wraca moda na kino w klimacie noir, warto więc wspominać te dzieła sprzed lat, bo mają one swój urok i niosą za sobą kapitalną historię. Choćby fakt, że Lang zatrudnił na plan prawdziwych rzezimieszków, ludzi ulicy.
A ja przypomniałem sobie oglądając ostatnie sceny sądzenia, inną produkcję, która wprost inspirowała się tym obrazem. I gdy porównuję sobie M Miasto szuka mordercy to chyba bardziej podobał mi się oryginał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz