poniedziałek, 16 grudnia 2019
Animowane i nie dla dzieci cz.1, czyli Ruben Brandt Kolekcjoner i Wieża
Wciąż szkiców notek więcej niż czasu na ich pisanie, ale wszystko wskazuje na to, że kolejny rok uda się skończyć listą notek równą liczbie dni. Potem tylko trochę czasu na porządki podsumowania. Teatralne praktycznie mogę już robić. Książkowe wciąż ma jakieś zaległości, ale będę starał się je nadrobić. Ale dziś dla odmiany film.
Nagromadziło mi się trochę takich ciekawostek - niby animacja, ale na pewno nie dla dzieci. Raczej dla smakoszy, którzy docenią kreskę, klimat, treść. No dobrze, oglądać mogą i starsi i młodsi, ale chyba ci pierwsi bardziej to docenią. Choćby jak w przypadku pierwszego z filmów. Większość kadrów to jakieś nawiązania do obrazów, postaci charakterystycznych dla pewnych malarzy, a do tego kryminalna akcja. Tylko, że bez zwracania uwagi na detale, na wszystkie sceny nawet z drugiego planu, ta historia może wydawać się zbyt prosta.
Oto słynny psychoterapeuta Ruben Brandt, cierpiący z powodu nocnych koszmarów - śni mu się, że przeżywa jakieś przygody na swoich ulubionych obrazach, ale zwykle nie są one wcale przyjemne. Jak zmierzyć się z traumą?
Pomoże mu w tym grupka jego pacjentów, w tym kobieta, jedna z najlepszych na świecie w złodziejskim fachu. Pomysł polega na tym by wykraść te dzieła, by Ruben sam mógł skonfrontować swoje lęki z oryginałami. 13 arcydzieł. Luwr, Tate, Ermitaż i wiele innych miejsc, w którym o dziwo udaje im się realizować szalone plany. Choć na ich tropie jest policja i mafia, która chce położyć łapę na tych skarbach, krok po kroku zmierzają do celu.
Cudowna jest ta animacja, gdy trzeba żywa, szybka, a innym razem znów zachwycająca malarskimi ujęciami. Jest w tym dowcip, jawa miesza się ze snem, a wszystkie nawiązania do malarstwa czy filmu są po prostu palce lizać. Spore wpływy surrealizmu i dadaizmu może i chwilami zepsują humor tym, którzy nie przepadają za tymi kierunkami, ale nawet oni docenią pomysłowość w opowiadaniu tej historii. Duże brawa dla Węgrów za ideę tej produkcji i za wykonanie!
****
Druga z produkcji może nie zachwyci tak bardzo kolorami, pięknem, dominuje w niej szarość i postacie, które nie mają w sobie zbyt wiele radości, za to jej wymowa jest bardzo ważna. Bo naród, który utracił swój kraj, swoją ziemię, nie ma wytwórni filmowych, wielkich budżetów, walczy o prawo do głosu. Do tego by opowiedzieć swoją historię. Nie tylko po to by się skarżyć, ale by powiedzieć również światu, że wciąż nie tracą nadziei. Mimo, że już od kilku pokoleń skazani są na życie ludzi "drugiej kategorii", wciąż się nie poddają. Uśmiechają się, rodzą dzieci, uczą się i przekazują swoją historię, język, kulturę, której okupant nie jest w stanie zniszczyć.
Bohaterką jest jedenastoletnia Palestynka Wardi, mieszkająca w Bejrucie w ubogiej dzielnicy, gdzie domy pną się w górę nie tak jak drapacze chmur, ale jak klocki ustawiane bez ładu i składu jeden na drugim. Tak trzeba, bo inaczej się nie da, nikogo nie stać na inne lokum. Mieszkają więc wieloma pokoleniami obok siebie, gotują, jedzą, rozmawiają. Wardi wracając ze szkoły, zagląda to do jednego to do drugiego, podpyta o jakieś zdjęcia, wspomnienia i film zbudowany jest właśnie z nich. Różne historie pokazane są nawet przy użyciu innej techniki animowania, współczesność to kukiełki, ale przeszłość: wojna, obozy dla uchodźców to kreska, brudne szare i smutne barwy. Wstrząsające, bo historie ludzi wygnanych ze swoich domów zawsze budzą współczucie, a o nich jakby świat trochę zapomniał, Izrael przekonał wszystkich że musi być tak jak zdecydowali Żydzi.
Warte obejrzenia. I mimo całego smutku, dające też nadzieję, bo Palestyńczycy nie chcą pogodzić się ze swoim losem. Młode pokolenia choć nie zapominają, patrzą w przyszłość.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz