Dwa lata temu oglądałam to przedstawienie w ramach transmisji National Theatre Live z Londynu, gdzie rolę główną kreowała Ruth Wilson i sądziłam, że jej kreacja będzie nie do pobicia. Zaczynam jednak się wahać…
Od zawsze lubiłam Ibsena, lubię jego bohaterów niejednoznacznych w postawach i działaniach, wyrywających się ze schematów myślowych, narzuconych norm społecznych, często postaci irracjonalnych. Ibsen według mnie jest ponadczasowy. „Hedda Gabler”, ta sztuka może się dziać tu i teraz, a także w przeszłości i przyszłości, może dziać się w każdym zakątku świata albo nigdzie. Mam słabość do Ibsena i jego postrzegania świata. Dlatego wybrałam się na „Heddę Gabler” w Teatrze Narodowym w reżyserii Kuby Kowalskiego dla porównania ze spektaklem z Londynu i to był strzał w dziesiątkę.
Przedstawienie w Narodowym to przedstawienie zarówno posępne i drażniące (reżyseria – Kuba Kowalski), ale także starannie scenograficznie oprawione (Arek Ślesiński). Główna bohaterka, zmysłowa, piękna kobieta, wydaje się jakby była uwięziona w domu. Ona z niego nie wychodzi, to do niej przychodzą inni. Mąż ją traktuje jak cenny okaz, który zdobył, choć na niego nie zasługiwał, inni – jak bożka, którego należy czcić, choć właściwie nie wiemy dlaczego. Hedda jest inna, wyłamuje się konwenansom, nie pozwala się nigdzie zaszufladkować. Zawsze w jakiej kontrze do innych, zawsze poza wszelkimi etykietami. Czego szuka Hedda? Do czego dąży? Co pragnie osiągnąć? Wydaje się, że szuka piękna w otoczeniu, w ludziach… ale żeby to piękno tworzyć wokół siebie trzeba mieć fundusze i wolność… a jak się ich nie ma, jest się zależnym od innych – wówczas traci się wolność. Gdzieś podskórnie wiemy, że Hedda o tym wie… Czy wobec tego „złoży broń” i ustanie w wysiłkach, aby decydować o swoim otoczeniu? Nie ona. Znużona szarą codziennością, która tworzy wokół niej pustkę, otoczona ludźmi, którzy ją nudzą i drażnią, zainteresowana tylko tymi, którzy chcą grać (lub udają, że chcą) w jej grę – Hedda nie ustaje w wysiłkach; krzywdzi byłego kochanka, lekceważy męża i jego ciotkę, kusi i odtrąca adwokata, bawi ją niszczenie szczęścia innych. Ale dlaczego to robi? Dlaczego niszczy rękopis, który uratowałby kilka osób? Co jej to daje? Co nią kieruje: zazdrość czy desperacja? Coraz więcej pytań bez odpowiedzi. Wydaje się, że jedynie fortepian, ten symbol mieszczańskiego piękna, daje jej schronienie, jest jej powiernikiem i tajemnym schowkiem na pistolety, potem na rękopis. A wiadomo, że jak jest broń – to kiedyś ona wypali. Kto zginie i dlaczego… odsyłam do spektaklu.
A na scenie Hedda w wykonaniu Wiktorii Gorodeckiej, która w moim mniemaniu jest co najmniej tak wspaniała jak Ruth Wilson. Jest fascynująca. Gra całą sobą, w gestach, zatrzymaniach, sposobie poruszania, gra spojrzeniem. Jest cały niemal czas na scenie i cały czas przykuwa uwagę widzów nawet będąc w bezruchu. Początkowo oplata wszystkich swoim urokiem, kobiecością aby po chwili stać się famme fatale mężczyzn i przekleństwem kobiet. Jednak czy tylko ona jest ta zła, tylko ona krzywdzi? Z bolesną rezygnacją patrzyłam z jaką łatwością wszyscy bohaterowie tego dramatu przechodzili nad krzywdą innego człowieka, jak łatwo było im zapominać, że zło się dzieje i trzeba mu się przeciwstawiać. To przedstawienie iskrzy emocjami, nie ma w nim słabych miejsc, słabych scen. Wszystko czemuś służy…
Teatr Narodowy to jednak gwarancja mistrzostwa aktorskiego. Kiedy na scenie spotykają się takie aktorki jak wspomniana już Wiktoria Gorodeckaja, Dominika Kluzik i Aleksandra Justa można się już zachwycić; kiedy dołączą do nich: Oskar Hamerski, Przemysław Stippa i Mateusz Rusin – można uznać wieczór za bardzo udany. W dodatku w spektaklu jest muzyka na żywo, przy fortepianie Radosław Duda akcentujący muzyką to co się działo na scenie.
„Heeda Gabler” w Teatrze Narodowym to spektakl z tych, które stawiają pytania i pozostawia nas bez odpowiedzi; a im dalej roztrząsamy kolejne problemy bohaterów – tym więcej pojawia się nowych. To spektakl z takich, które lubię, bo zmuszają nas do ciągłego myślenia.
Polecam.
MaGa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz