MaGa: Miło znowu znaleźć się w MŁYNIE i znów się przekonać, że było warto.
R.: Dotąd kojarzyliśmy go raczej z przedstawieniami, w których była jakaś szczypta humoru, czasem sporo piosenek, chyba jedynie "Córka", była takim akcentem zupełnie na poważnie. Teraz Młyn ma w takim razie w repertuarze dwa mocne, dramatyczne punkty. Próba zmierzenia się z powieścią jednego z noblistów, w mojej ocenie bardzo udana. Oczywiście nie jest to wierna adaptacja, ale może dzięki temu jeszcze bliżej nam do tego tekstu i dylematy bohaterów są jeszcze bardziej poruszające.
MaGa: Nie czytałam książki „Hańba” J. M. Coetzee’a, nie jestem więc w stanie dokonywać porównań. Jednak sam spektakl – powiem szczerze – wcisnął mnie w fotel. Zarówno temat jak i gra aktorska. A mówię tu o szacunku do innego człowieka, nawet wtedy, gdy jego los jest w naszych rękach, gdy pomagamy, gdy jawimy się jako samarytanie. I o tym, że nie wolno deptać niczyjej godności.
R.: Jak zupełnie zmienia się perspektywa myślenia, gdy samemu doświadczy się czegoś, co wcześniej się bagatelizowało, prawda? Człowiek doświadczony, majętny, wydawałoby się kulturalny, ceniący piękno, w relacji z kobietą, która u niego pracuje, zachowuje się niby grzecznie, ale od początku wyczuwamy, że obiecuje sobie i wyobraża dużo więcej niż wynikałoby to z jakichkolwiek racjonalnych przesłanek.
MaGa: Bardzo ciężko jest zachęcić do spektaklu nie chcąc jednocześnie zdradzać jego treści. Jednocześnie muszę powiedzieć, że przy okazji tej scenicznej opowieści myśli od razu kierowały mnie do hejt-komentarzy dotyczących wielu spraw dotyczących obcokrajowców (niezwiązanych z tematem akurat tego spektaklu) i sprawiały, że ta sztuka była „tu i teraz”, działa się w naszej rzeczywistości.
R.: Dla mnie to przede wszystkim kapitalna rola Janusza Łagodzińskiego, spowiedź człowieka, który najpierw z energią i pasją opowiada o tym jak rozwijało się w nim uczucie, pożądanie, jak robił podchody wobec ukraińskiej dziewczyny. To opowieść o obsesji, która prowadzi do tragedii i wyrzutów sumienia. Tylko kiedy one się pojawiają? Czy ukrywając się u córki (Marianna Kowalewska), w innym mieście, już je ma, czy cały ciężar tego co zrobił dociera do niego potem, gdy sam przeżywa piekło?
MaGa: Janusz Łagodziński był świetny, ale i Mariannie Kowalewskiej nie mam nic do zarzucenia. Te spektakle-perełki MŁYNA powodują, że nasze emocje stają się rozedrgane, a po tym spektaklu chciało się krzyczeć: ludzie, opamiętajcie się! nie czyńcie krzywdy innym, bo i was to może spotkać…
R.: Im bliżej jesteśmy finału, tym siedzimy coraz bardziej wstrząśnięci i nawet potem trudno dobrać słowa, którymi można by wszystko domknąć. Nie ukrywam, że dokonywałem sobie porównań z powieścią, ale raczej już po, a nie w trakcie. Przeniesienie tego w nasze realia, zmiany dokonane w fabule, sprawiają, że uczestniczymy w innej historii, choć pewne mechanizmy pokazane zostały podobnie.
MaGa: Kiedy ojciec zaczyna snuć swoją opowieść – jest mi go szkoda. Z minuty na minutę zaczynam jednak dostrzegać, że coś jest nie tak, że jego zafascynowanie nie do końca jest dobre, że czyny zaczynają przeczyć słowom, że usiłuje wmówić nam swoją wersję zdarzeń, ale już coś zgrzyta. Jednak Janusz Łagodziński, gra tak ciepło, mówi tak wzruszająco i w sposób kulturalny, że podświadomie odpędzamy te myśli… On?! Nie! On, jest porządnym przecież człowiekiem. Pracuje, ma rodzinę, pomaga innym…
R.: Chciał jak najlepiej, prawda? Chciał ją obsypywać prezentami, nagradzać... Tyle że też czegoś oczekiwał. A potem co? Ucieczka? Problem sam się rozwiąże? Wszyscy zapomną? Czy da się o takich sprawach zapomnieć? I ten moment, gdy wszystko mu się wali na głowę i zaczyna się bać, że to on jest sprawcą wszystkich nieszczęść. A nawet jeżeli to nieprawda, to nigdy już nie będzie taki sam.
MaGa: Na drugim biegunie opowieści jest córka, u której ojciec musi przeczekać „burzę” w miejscu zamieszkania. Młoda kobieta, która pracuje z trudną młodzieżą, usiłuje czynami i działaniami wyrywać młodych ludzi z patologii rodzinnej, nałogów, prostytucji; która rozumie, że jak się nie ma nic więcej, to jednostce ludzkiej pozostaje jedynie godność i szacunek… i nie wolno im tego odbierać.
R.: Ma swoje życie, nie zależy jej na karierze, wielkim majątku, chce robić coś dobrego (w powieści była to opieka nad zwierzętami). I choć ojciec nie bardzo to rozumie, ona ma w sobie determinację, potrafi pokazać że jest silna i chce żyć po swojemu.
MaGa: Córka za jeden nieopatrzny wybuch własnej frustracji , strachu i złości zapłaciła niebywale wysoką cenę. A mnie gdzieś w głowie tłukła się myśl: karma wraca.
R.: Nie zgodzę się, oburza mnie tak prosta interpretacja tego co się wydarzyło, bo to tak jak by powiedzieć: sama była sobie winna, sprowokowała to, a tym samym dajemy usprawiedliwienie. Trudno tu mówić o winie, karze, choć ona sama cierpi, nie chce odwetu, rzeczywiście szuka wytłumaczenia. Może boi się, że to nic nie zmieni? Patrzymy z punktu widzenia sprawcy i ofiary... Bo nagle ojciec, który przecież pewnie chciałby kary uniknąć, tu nie może zrozumieć. I to przy jego przemianie, tym wstrząsie jaki przeżywa dopiero by można powiedzieć: karma wraca. Nawet jeśli nie wprost, to w jego sercu coś wreszcie drgnęło.
MaGa: Właśnie ojca miałam na myśli mówiąc o karmie. Nigdy nie będziemy mieć świata idealnego, zawsze będą większe czy mniejsze nierówności społeczne i nie zależą one od nas. My, każdy z osobna może jedynie ten świat w skali swojego mikrokosmosu czynić lepszym, wyciągnąć pomocną dłoń do potrzebującego, przytulić smutnego. To mało i dużo zarazem. Córka mogła się mścić za własną krzywdę, prawo było za nią. Jednak w imię wyższych racji – zaniechała tego.
R.: W powieści mieliśmy jeszcze konflikt rasowy, jeszcze mocniej zarysowane różnice, szanse. Ale może dobrze, że nie ciągnięto takich socjologicznych wątków, bo i tak w centrum raczej powinny być pytania o moralność, o dobro i zło, odpowiedzialność i nie uciekanie przed konsekwencjami...
MaGa: Muszę powiedzieć, że zarówno doświadczony aktor Janusz Łagodziński jak i Marianna Kowalewska, którą po raz pierwszy widzę na scenie dali popis mistrzowskiej gry aktorskiej. Oni nie grali, oni byli tymi postaciami. Przez to tym mocniej opowiedziana przez nich historia zapada w serce, trzęsie emocjami, każe myśleć o społecznych nierównościach, o sytuacji obcych w naszym kraju, a także o naszym do tego świata stosunku.
R.: Kowalewska jest trochę w tle, ma mniej do zagrania, ale jej rola ma tu olbrzymie znaczenie. Relacja dorosłej już córki z ojcem, który za bardzo nie chce powiedzieć czemu się u niej pojawił na dłuższy czas, ma w sobie trochę wzajemnego sondowania, serdeczności, ale i trochę grania wzajemnie na nerwach. A potem ta chwila gdy świat się wali i najchętniej by się nikogo nie widziało na oczy, szczególnie jeżeli przypomina o tym co się wydarzyło. Niełatwo zagrać ta trudne emocje.
MaGa: Polecam ten spektakl z całego serca. Jest mądry choć niełatwy. Porusza w nas to co dobre. Poziom aktorski na najwyższym poziomie. Minimalistyczna scenografia, za to ogromne emocje. Mną wstrząsnął.
R.: Młyn i reżyserująca spektakl Natalia Fijewska-Zdanowska po raz kolejny udowadniają, że nie trzeba rozbudowanych scenografii i szukania sztuczek by przykuć uwagę widza. Aktorzy są prawie na wyciągnięcie ręki, widzimy każdą emocję, gest, słyszymy każde słowo i to wystarczy by widz przeżył w godzinę z kawałeczkiem, tyle że nie da się o ty łatwo zapomnieć.
Polecamy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz