czwartek, 5 grudnia 2019

Burza w Narodowym, czyli... ech, szkoda


Spektakl w Teatrze Narodowym, którego nie umiem opisać. Zwabiona tytułem i autorem… poszłam, zobaczyłam i oniemiałam. Jednak nie z zachwytu. Nie umiem powiedzieć co mnie w tym spektaklu zniechęca, bo przecież nie gra aktorska, ta była wyborna – na scenie śmietanka, elita wykonawców, każda kwestia przez nich wypowiedziana trafia do widza, nienaganna dykcja, kreacje aktorskie na najwyższym poziomie. Jerzy Radziwiłowicz jako Prospero, Mariusz Benoit jako Ariel/Kaliban, Jan Frycz jako Antonio i Mariusz Bonaszewski jako Trinkulo to przecież aktorzy nietuzinkowi, oni stoją na scenie i mówią swoje kwestie po mistrzowsku, a my w zasłuchaniu, skupieniu je chłoniemy, analizujemy, wchodzimy w świat ich kreacji. 


Przynajmniej ja tak to odbierałam. Zdumiewające są także karkołomne partie wokalne Mai Kleszcz (Miranda), z którymi sobie świetnie poradziła oraz cała oprawa muzyczna, na żywo, którą niezwykle cenię. I nagle to wszystko zaczyna się „rozmywać” w konstrukcjach nie z tej opowieści, wysuwających się z wnętrza sceny. Wszystko to takie jakieś niepotrzebne, niekoniecznie czytelne. Można przyjąć, że mam swoje lata i „nowinki” reżyserskie nie zawsze do mnie trafiają, jednak byłam na spektaklach, które mnie się nie specjalnie podobały, natomiast wywoływały żywe komentarze młodszych ode mnie widzów. Po tym spektaklu nie było żadnych reakcji. Garderoba na scenie – czemu ma to służyć? Przebieranki w marynarzy… wiem jak wyglądają współczesne męskie slipy, jestem na tyle świadomym widzem, że nie trzeba stroju z mojej epoki, żebym poznała, że marynarz to marynarz, choćby inaczej odziany.

„Burza” w Teatrze Narodowym w reżyserii Miśkiewicza do mnie nie przemawia. Bohaterowi tacy jacyś niejednoznaczni, dalecy od szekspirowskich, coś mają nam chyba przekazać, ale jestem jak widać za małą intelektualistką, bo do tej pory się zastanawiam „co poeta miał na myśli”. Jestem jeszcze w stanie zrozumieć połączenie Ariela i Kalibana w jednej postaci jako dwie natury w jednym ciele, ale reszta zmian? Czemu to miało służyć? Co miało sugerować? Powiem szczerze – nawet nie chce mi się o tym myśleć. Podziwiam sprawność fizyczną młodych aktorów – załogi statku. Naprawdę jestem pod wrażeniem. Tylko co ma do „Burzy” Szekspira ta ich błazenada? Owszem, ogląda się to przyjemnie, ale ich tekst, popisy akrobatyczne, w przedstawieniu tej rangi winny czemuś służyć… a tutaj? Rozbawić w dramacie?
Na własne ryzyko
MaGa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz