piątek, 28 czerwca 2019

Wyspa, czyli bunt na pokładzie


Całkiem ciekawa produkcja w reżyserii Michaela Baya. Może i obsada nie powala, jest trochę scenariuszowych mielizn i finał razi naiwnością, ogląda się to sympatycznie. Fantastyka nie musi silić się na poważne analizy, może po prostu pod ich płaszczykiem fundować akcję, w której jakiś mięśniak i piersiasta blondyna najpierw uciekają przed zagrożeniem, a potem mszczą się na tych, którzy chcieli ich dopaść. Wiem, upraszczam, ale trochę prawdy w tym streszczeniu jest. Przecież wiadomo, że fabuła nie jest tu najważniejsza i trzeba ją tak uprościć by przeciętny dwunastolatek to zrozumiał i kupił (amerykański dwunastolatek!). Mamy więc miłe buzie (Scarlett Johansson) i trochę pościgów.


Najpierw jednak poznamy trochę środowisko w jakim wyrastają bohaterowie. To podziemne miasto, w którym ludzkość skryła się po jakimś wybuchu, ale dla nielicznych wylosowanych od czasu do czasu funduje się pobyt na rajskiej wyspie, pozostałości po dawnym świecie... To marzenie trzyma tak naprawdę wszystkich przy życiu, przy pracy. Mieć farta w losowaniu. Nie przejmować się już zakazami kontaktów seksualnych, móc żyć bez pilnujących strażników, cieszyć się odpoczynkiem i jedzeniem świeżym, bez kontroli wszystkich wskaźników odżywczych. Problemem w traktowaniu poważnie fabuły jest przyjęte tu rozwiązanie, by pokazać bohaterów jako naiwne niczym dzieci postacie, które potem nie wiadomo jakim cudem jednak mają okazać inteligencję, siłę, spryt itp. by pokonać swoich strażników. Ech...
Bay jednak udowadnia, że co do tempa, widowiskowości, trudno mu cokolwiek zarzucić. To sprawny rzemieślnik, obojętnie czy robi sensacje czy fantastykę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz