poniedziałek, 24 czerwca 2019

Humor francuski czy brytyjski, czyli Imię i Mayday 2


Dwa różne teksty, dwa teatry, różne obsady i nawet charakter obu spektakli inny, a jednak za każdym razem wieczór bardzo udany i towarzystwo rozradowane.

"Imię" przypomina trochę w klimacie "Boga mordu", czyli tak naprawdę ciężko zakwalifikować to jako typową komedię. Może raczej jako komediodramat? Zwyczajny wieczór i konfrontacja, której nikt nie planował, otwiera puszkę Pandory i powoduje szereg nie tyle sytuacji zabawnych co raczej przypominających wyładowania elektryczne w trakcie burzy. A mimo to, może dzięki dobrze dobranej obsadzie, całość jest lekka, nie dołuje, a raczej zmusza do refleksji na temat hipokryzji i skrywanych sekretów. Czujemy, że takie oczyszczenie atmosfery chyba było potrzebne... Może ktoś nawet kombinuje czy wokół siebie nie ma podobnych sytuacji.

Akcja rozgrywa się podczas jednego wieczoru, na spotkaniu dla rodziny i przyjaciół. Wiecie jak to bywa, jakieś ploteczki, przechwałki, docinki i w pewnym momencie nagle pojawia się sprawa wyboru imienia dla potomka. Niby banalna kwestia, o której powinni decydować rodzice, ale nagle urasta ona do wielkiego problemu, wyzwalając ogromne emocje. A skoro już hamulce pękają, to okazuje się, że można powiedzieć rzeczy nawet bardzo długo skrywane.
 

I na nic starania gospodyni, dobre jedzenie i wino. Pewnych słów już cofnąć się nie da i choć tyle razy siadali przy stole w miłej atmosferze, teraz już nic nie będzie takie samo.
Na scenie Teatru Buffo nie tak dawno widziałem Małgorzatę Foremniak w "Ninie" i podobała mi się średnio, teraz w roli dużo wydawałoby się bardziej wyciszonej, okazuje się dużo ciekawsza! Prym jednak wiodą panowie: Szymon Bobrowski i Wojciech Malajkat - to właśnie ich konflikt wywoła cały ciąg kolejnych kataklizmów. Zapatrzony w siebie profesor literatury jest dość cięty na wesołka i brata żony, lekkoducha niezbyt poważającego jego zainteresowania, kultura jednak wymaga udawać serdeczność. I wszystkie pretensje i urazy chowa się głęboko, nigdy nie ujawniając...

Sztuka interesująca, lekka, choć z góry warto uprzedzić, że to nie jest typowa komedia, ryczeć ze śmiechu raczej się nie będzie. Więcej tu inteligentnych dialogów, skrzących emocji, niż farsowych wygłupów. W sztuce poza wymienioną trójką możemy zobaczyć również (wymiennie: Edytę Olszówkę, Mateusza Banasiuka, Marcina Hycnara oraz Dorotę Krempę).


*******
A Mayday 2? Cóż. Kto widział część 1 (w Och Teatrze kapitalna), ten wie czego się spodziewać. 
Taksówkarz z Londynu, który jakimś cudem wtedy nie wpadł na swoich kłamstwach, przeżył kolejne lata utwierdzają się w tym, że jest geniuszem i szczęśliwcem: ma dwie żony, dwa domy i w zależności od tego czego potrzebuje w danej chwili, udaje się do jednej lub drugiej. Oczywiście jego kombinowanie wymaga czasem pewnych wysiłków, ale dopracował swoje działania do tego stopnia, że wydawało mu się, iż nic go nie zaskoczy. Jak się domyślacie do czasu...

W jednym domu ma córkę, w drugim syna, a dzieci jak to dzieci - bywają nieprzewidywalne i akurat znalazłszy się w sieci, postanowiły się spotkać. A przecież nie wolno do tego dopuścić!
Pan Smith musi zrobić wszystko, choćby zmuszając swojego przyjaciela do rezygnacji z wyjazdu nad morze, by prawda nie wyszła na jaw.
Generalnie: jest jeszcze szybciej, głośniej i bardziej zwariowanie niż w części pierwszej. I jeżeli tylko nie przeszkadza nam taka konwencja będziemy się świetnie bawić. Sztuka ma dobre tempo, aktorzy (m.in. znakomity Artur Barciś, zupełnie szalony Rafał Rutkowski, w zaskakującej roli i ze świetną fryzurą Marysia Seweryn, rozbrajający publiczność Stanisław Brudny) biegają z jednej strony sceny na drugą (pewnie pamiętacie, że scena Och Teatru wymusza granie na dwie strony bo jest zbudowana pośrodku), krzyczą i wariują, dają z siebie naprawdę dużo. I o dziwo nie czuje się w tym jakiejś sztuczności, żenady jak to czasem się zdarza, tak jakby mimo grania tego ileś razy, wciąż się bawili na scenie.
Do tego jeszcze klimat lat 80, muzyka Boney M... Niezależnie od różnic pokoleniowych, bawiliśmy się świetnie! Takie farsy naprawdę można pokochać.
W spektaklu poza wymienionymi można zobaczyć:
Małgorzatę Klarę/Monikę Fronczek, Olgę Sarzyńską/Justynę Schneider, Bartłomieja Firleta/Adama Serowańca i Jerzego Łapińskiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz