Pamiętacie Cast Away z Tomem Hanksem? A Apollo 13 z tym samym aktorem? To dodajcie do tego jeszcze Grawitację i mniej więcej w efekcie otrzymacie Marsjanina. No takiej premiery nie mogłem przegapić. I co prawda ominąłem z premedytacją 3D, ale i tak zdjęcia (Dariusz Wolski) doceniam. Na efekty nigdy specjalnie nie zwracam uwagi, zresztą nie ma tu ich aż tyle. Liczy się historia.
I co z tego, że przewidywalna, że to czysta rozrywka, bez odrobiny próby wprowadzenia nas w stan zdumienia. Rozrywka na dobrym poziomie i to się liczy. Ridley Scott miał dobry materiał w rękach (chyba jednak sięgnę o książkę Weira) i tym razem tego nie spieprzył.
Widzieliście zwiastun? To już mniej więcej wiecie o co biega. Misja naukowa na Marsie zostaje przerwana przez burzę piaskową. Jeden z jej członków uległ wypadkowi i został uznany za zmarłego (aparatura sygnalizowała rozszczelnienie kombinezonu), reszta więc odleciała. A on tymczasem się ocknął i zaczął kombinować jak by tu ocalić swój tyłek, dać znać na ziemię, że żyje w oczekiwaniu na ratunek nie umrzeć z głodu ani z pragnienia.
Żadne problem mu nie straszny. Wystarczy usiąść i trochę pogłówkować. Normalnie Adam Słodowy :) Botanik i biotechnik, który ma jednak w małym placu wiedzę z zakresu inżynierii, elektrotechniki, informatyki itd. Proszę Państwa oto Mark Watney. Przystojniak (Matt Damon), który z humorem i bez tragizowania podchodzi do swej sytuacji.
Przynajmniej tak to wygląda z naszej strony. Pewnie można by w tej historii podkręcać tragizm, dokładać jakiś głębszy rys psychologiczny, filozoficzne rozważania na temat samotności itp. A tu proszę - przede wszystkim cały czas musi się coś dziać, a reszta okazuje się mało istotna i chyba nawet niepotrzebna. Facet rozmontowuje, przebudowuje, podpala, sadzi, buduje i cały czas nagrywa filmiki dla potomnych :) Ktoś jeszcze nie wierzy w to, że kilka rolek taśmy naprawczej to coś co może uratować życie? Statku kosmicznego tym nie zbudujesz, ale żeby go tak ulepszyć (jakoś mało realny wydaje mi się ten pomysł ze startem, ale dobra).
Obserwujemy zmagania Marka, głupie miny ludzi z NASA, którzy mają problem jak mu pomóc, żeby nie dobrała im się do dupy opinia publiczna, a potem jeszcze na ratunek przybędzie kawaleria, tfu załoga, która go wcześniej zostawiła.
Siłą tego filmu są nawet nie tyle elementy Sci-Fi (choć jesteśmy skłonni uwierzyć, że to jak najbardziej realna misja), lecz pewien luz w opowiadaniu tej historii. Główny bohater ma w sobie nie tylko determinację, ale i dystans do siebie. Podobać się mogą zarówno zdjęcia, jak i fakt, że wszystko jest tu fajnie poukładane, wydaje się na swoim miejscu i nie nuży (choć film jest dość długi). W rezultacie może i nie ma wielkiego napięcia (bo przewidujemy zakończenie), jednak ogląda się bardzo przyjemnie.
Robinson Cruzoe w kosmosie? A może pierwszy pirat na Marsie? No i do tego disco w kosmosie :)
To chyba będzie aż do pojawienia się Gwiezdnych Wojen blockbuster number one w naszych kinach.
Mam ogromną ochotę na książkę! Generalnie rzadko sięgam po s-f, wolę zdecydowanie fantasy, ale tyle pozytywów się naczytałam na jej temat, że jestem strasznie ciekawa czy są one zasłużone. A jak przeczytam książkę to może i na film przyjdzie czas?
OdpowiedzUsuńWczoraj skończyłam książkę. Po przedarciu się przez trudną terminologię okazało się, że to ciekawa i zabawna powieść, choć faktycznie zakończenie trochę przewidywalne. Jutro wybieram się na film.
OdpowiedzUsuńzazdroszczę kolejności. Ale i tak sięgnę po książkę - już czytam opinie, że jest dużo lepsza. Film jednak mimo plastyczności, sporo spłaszcza
UsuńDziś rano skończyłam czytać "Marsjanina" - niby historia nieco jednak banalna, oczywista i przewidywalna, to jednak czytało się wyśmienicie :) A ekranizację tak czy siak obejrzę, bo uwielbiam tego typu filmy dziejące się w kosmosie :)
OdpowiedzUsuńWczoraj byłam na filmie i spodziewałam się tyci tyci więcej, ale nie czytałam książki, więc nie mogę się obiektywniej wyrazić :)
OdpowiedzUsuń