piątek, 9 października 2015

Pieśń zimowa, czyli sporo uśmiechu na jesienne popołudnia i wieczory


Notka na temat kolejnej premiery z tego tygodnia, czyli Intruza, pewnie dopiero w niedzielę. A dziś całkiem miła niespodzianka, jaką zafundował mi dziś Włodek (i nie tylko mi) wygrywając bilety na jeden z filmów w pierwszym dniu Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Jutro dopiszę coś może do tego co on skrobnął. Film to niezła jazda :)

Nietypowy seans, bo o godz. 16.00, ale to Warszawski festiwal Filmowy, pierwsze projekcje konkursowe, więc nie ma co narzekać (zwłaszcza że jutro ten film pokazywany jest o godz. 11.00).
Mam słabość do kina francuskiego, bo nawet jeśli film nie jest najlepszy, ma w sobie to coś, taką trudną do opisania magię, miejsc, osobowości przewijających się na ekranie, no i naturalnie języka! Trudno byłoby mi jakoś kategorycznie skrytykować film francuski. Uff... w tym przypadku na szczęście nie muszę! Za to uważam, że warto wybrać się do kina, by... się trochę pouśmiechać (z wielu powodów).
O czym jest „Pieśń zimowa”?


Ma aż dwa prologi, jeden nieco odleglejszy, wojenny, przygnębiający (choć nie bez wątków komediowych: wiadomo, wojna, żołnierze grabią, palą, gwałcą kobiety, a przy tym w sposób bajkowo karykaturalny umierają po postrzałach, albo też biorą chrzest z rąk kapelana wojskowego z bandyckim tatuażem na piersiach), drugi bardziej plastyczny i współczesny, bo i dzieje się w Paryżu biedniejszym, choć pełnym tajemnic (rozpadający się zamek, mężczyzna zadurzony w pięknej skrzypaczce, mieszkańcy starej kamienicy: przegląd indywiduów wątpliwej konduity!) i pełen jest tego, co może się zdarzyć każdemu..
Wątek paryski pociągnięto w filmie jako ten wiodący. W towarzystwie urzekającej muzyki filmowej poznajemy losy mieszkańców wspomnianej kamienicy, z ich fanaberiami, tajemnicami (kradzieże, wątpliwe znajomości, handel bronią pod przykryciem prowadzenia domowego antykwariatu, tworzenie wizerunku człowieka na podstawie... ech, to już tajemnica! Trzeba obejrzeć film!
Dwaj przyjaciele, którzy w zabawny sposób prowadzą życie ubogich - choć pozujących na bogatych bon vivantów, przeżywają coraz to nowe zabawne bądź mniej śmieszne zdarzenia, składające się na to, co w ludzkim życiu najpiękniejsze, czyli marzenia, ale i troski! Jeden z nich, pobity przez trzy starsze zazdrosne damy, zakochuje się w kobiecie, z którą rodzaj miłosnej gry prowadzi przyjaciel. Człowiek ten czasem ma zwyczaj przenosić się do lepszego, piękniejszego świata przez nagle pojawiające się w murze drzwi (świat ten zostanie niestety zniszczony, jak i nasze marzenia- tak bywa!), choć dozuje sobie tę przyjemność i mimo pokusy, nie korzysta z drzwi regularnie, choć one kuszą go...
Bohaterowie filmu, kochają, cierpią, ba – umierają! (jak lokalny kloszard, który zaczytany w leżącej w rynsztoku gazecie wpada pod walec - i już jako płaski „naleśnik” zostaje odprowadzony do kamienicy, na której schodach nocuje - po czym wpycha się go do niej szparą pod drzwiami!).
Zabawne, ale wszystkich tych ludzi, z ich codziennymi i niecodziennymi problemami, niespodziewanie łączy odcięta głowa pewnego wicehrabiego, straconego w czasie Rewolucji Francuskiej. Jak to się dzieje? Przypomnę- musicie zobaczyć na ekranie!
Mimo pewnych uproszczeń, film wywołuje uśmiech, daje bowiem nadzieję (bohaterom i widzom), że warto mieć nadzieję i wierzyć w lepsze jutro, że warto kochać (nawet tylko platonicznie) i walczyć o siebie. Bo kto wie, co czeka za rogiem? Może walec, który zakończy nasz żywot? Może wojna, która brutalnie odbierze wszystko? Wreszcie może jednak dobra wróżka, która zmieni nasze życie w bajkę?
Życzę dużo uśmiechu – nie tylko w trakcie oglądania tego filmu!
S
Na razie nawet zwiastun trudny do znalezienia. I chyba niewiele dodam od siebie. Włodek ma tendencję do tego, że zdradza sporo, opisuje fabułę. W tym przypadku mógł opowiedzieć tylko kilka scen, niewiele zresztą ujawniając. Bo też i sporo tych historii jest jakby oderwanych od siebie, nie wiemy jak są ze sobą związane, jak (poza postaciami) mamy odczytywać ich łączenia, co mamy z tego wywnioskować. Dwóch głównych bohaterów to znajomi z filmu, o którym już pisałem, czyli gruzińskie (bo to koprodukcja) Mandarynki (zerknijcie do spisu obejrzanych). Oni wnoszą tu dużo ciepła, pozytywnego szaleństwa. A reszta? Sam nie wiem co o tym myśleć. Sceny dramatyczne (choćby te gwałty zielonych ludzików) są przedstawione raczej humorystycznie i kompletnie wybijają mnie z rytmu, nie wiem co o nich myśleć. Zwalcowany bezdomny. Inni wywożeni na śmietnisko. Szajka złodziei. Despotyczny szef policji. Kochający literaturę żulik. No kabaret po prostu. Ale jakby opowiedziany dość serio, nie dla samego żartu, tylko po coś. A ja wciąż zachodzę w głowę co to jest, Przypomina mi to wszystko bardzo filmy Roya Anderssona. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz