Rywalizacja sportowa, trud treningu, porażki i sukcesy - to wszystko na ekranie sprawdza się naprawdę świetnie, a mimo to o sportowcach wcale dobrych filmów nie ma zbyt wiele. Często za mało w nich psychologii, za dużo detali mało zrozumiałych dla laików. Dziś dwie historie z kortów tenisowych - mają już po kilka lat, mimo wszystko warto je przypomnieć, a jeden nawet z ręką na sercu mogę zarekomendować do obejrzenia.
Dwa pojedynki. Wojna nerwów, kibice zagryzający palce, napięcie, błędy i szczęśliwe momenty gdy udaje się wyjść na prowadzenie. W pierwszym naprzeciwko siebie stają dwie legendy. Björn Borg miał już status gwiazdy, na chłodno wygrywał kolejne turnieje, miał swoje nawyki, znany był ze spokoju, wydawał się zaprogramowaną maszyną. To właśnie jemu reżyser poświęca więcej uwagi, by pokazać dlaczego jest właśnie taki, jak zaczynała się jego kariera. Po drugiej stronie siatki uroczy łobuz, nieokiełznany, gwałtowny, grający niczym burza, w sposób szalony, ale i nie pozbawiony genialności oraz szczęścia. John McEnroe to wschodząca gwiazda, która kiedyś zawojuje świat, żeby jednak dojść na szczyt musi zdetronizować mistrza. Ich starcie na kortach Wimbledonu przeszło do legendy.
Trochę konfrontując ich różne style, charaktery, twórcy sprawiają, że widz lubi jednego i drugiego, nie wiedząc do końca za kogo trzymać kciuki. To chyba jedyna wada tego obrazu, bo trzeba przyznać, że historia jest fajnie skrojona, łącznie z dobrze zarysowanymi lękami obu panów przed pojedynkiem. A już sam mecz - ogląda się wybornie!
W drugim obrazie konfrontacja sportowa jest tak naprawdę jedynie okazją do udowodnienia światu pewnego przekazu, jest bitwą w wojnie płci. Znowu jak w pierwszym przypadku: historia jest jak najbardziej autentyczna. Twórcy pewne rzeczy trochę podkreślili, inne złagodzili i oto mamy nie tyle film o sukcesach w sporcie, ale kino z przekazem feministycznym: te szowinistyczne gnoje żartują, że kobieta im nie dorówna, zawstydźmy więc ich stając w szranki.
I w sumie na tym mógłbym skończyć pisanie o tym filmie. Emma Stone stworzyła rolę mocno różniącą się od jej wcześniejszych wizerunków, niestety scenarzyści trochę położyli okazję do tego, by ta postać porwała nas z krzeseł do braw. Najważniejsza wydaje się dla nich nawet nie tyle sama płeć, ale jej orientacja seksualna i ciągną ten wątek aż do znudzenia.
Szkoda, bo ta historia mogłaby zostać opowiedziana w ciekawszy sposób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz