wtorek, 15 października 2019

Turandot - opera Pucciniego, czyli… ogień topi lód


Kiedy lata temu koleżanka ciągnęła mnie na transmisje oper do kina w ramach programu nazywowkinach.pl, patrzyłam na nią ogromnymi oczami. Jak to? Opera w kinie? Bez fizycznej bliskości zarówno śpiewaków jak i orkiestry? A potem pozazdrościłam jej tego zachwytu i poszłam. Poszłam… i chodzę dalej. Bo jestem laikiem. Zupełni mi nie przeszkadza, że się nie znam. Chodzę – to poznam. Chłonę emocjami, oczami. Zatapiam się w baśń, gdzie dobro lub miłość zwycięża, gdzie muzyka kołysze rozedrgane emocje i pozwala im odpocząć. Gdzie znajduję spokój i ukojenie, gdzie odpoczywam. Radzę spróbować 😊. 


Po przerwie wakacyjnej poszłam na „Turandot” Giacomo Pucciniego – opowieść o okrutnej chińskiej księżniczce Turandot, która w imię pamięci swojej prababki porwanej przez Tatarów, postanowiła żyć w czystości. Jednak nagabywana przez ojca o przedłużenie dynastii uzgodniła z nim, że zostanie żoną tego, który odgadnie jej trzy zagadki. Wielu śmiałków starało się o rękę pięknej Turandot, jednak niedługo potem ich ścięte głowy zatykano na palach. I jak to w baśniach bywa, znalazł się kolejny śmiałek, książe Kalaf, który porażony urodą księżniczki postanowił albo ją zdobyć albo zginąć, choć chwilę wcześniej odnalazł w końcu po latach poszukiwań swojego ojca, pokonanego przez wrogów, króla Tatarów. Poznał również niewolnicę Liu, która opiekowała się starcem, dbała o niego, ponieważ kochała jego syna. I tak oto Liu kocha Kalafa, a Kalaf – księżniczkę Turandot, a Turandot nie chce księcia… Więcej nie opowiem, nie będę odkrywać dalszej historii, ale namawiam na jej obejrzenie… bo okazuje się, że ogień miłości jest w stanie roztopić lód w sercu.
W obsadzie: Christine Goerke jako Turandot (którą nie tak dawno podziwiałam jako Brunhildę w „Walkirii” Wagnera), Eleonora Buratto jako Liu, Yusif Eyvazov jako Kalaf i ojciec Kalafa (Timur) – James Morris.
To, że głosy wykonawców w Met-Operze zawsze są największej próby nie trzeba nikomu o tym mówić, ale ja je odbieram emocjami. Christine Goerke w „Walkirii” pociągnęła mnie za serce, w „Turandot” była cudowna, ale moje serce tym razem skradła ciepła Liu – Eleonora Buratto. Męskie głosy lubię bardzo, więc tenor z Azerbejdżanu też mi się podobał.
Natomiast muzyka opery Pucciniego jest wyjątkowo piękna, a orkiestra pod batutą dyrygenta Yannick’a Nezet-Seguin’a dała z siebie wszystko. To opera z ogromną różnorodnością doznań muzycznych. Mnie najbardziej podobało się włączanie w nią typowych akcentów muzyki chińskiej. Było to zarazem subtelne i wyraziste, po prostu piękne.
I jeszcze te scenografie Met-Opery! I kostiumy! Dla nich samych warto chodzić na spektakle operowe transmitowane z Nowego Jorku.
Jest jeszcze jedna rzecz, która mnie goni do kina na kolejną operę. Otóż w przerwach pokazywane są zaplecza tej nowojorskiej opery, widzimy jak za opuszczoną kurtyną pracownicy zmieniają scenografię, prowadzone są rozmowy na żywo z wykonawcami, którzy dopiero co śpiewali na scenie, widać ich zmęczenie, widać pot na twarzy, ale i radość z tego co robią. Widać w nich też pasję, radość tworzenia, a także to, że to zwykli ciepli ludzie. Jakże wiele można się dowiedzieć o kulisach powstawania tych cudnych widowisk.
Można również zajrzeć do sali prób do kolejnej opery, podejrzeć jak ćwiczą chóry, statyści czy balet. I uwierzcie mi, nasze wyobrażenia jak się to odbywa, często mocno mija się z rzeczywistością. A efekty końcowe osiągane są niekiedy śmiesznymi rozwiązaniami. I można się głośno roześmiać z ułudy, której ulegliśmy. Ale w tym jest piękno tych przedstawień.
Zapraszam do spróbowania. Opera nie boli.
Polecam
MaGa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz