Sobota i czas na fantastykę, ale tym razem film, a nie książka. Miniaturowe (och uwielbiam te 20 minutowe odcinki) dziełko, które wielu zaskoczyło swoim klimatem. Jak to - fantastyka i czarny humor, kpina z konwencji, atmosfera jak z seriali lat 80 i wcześniejszych? Dziś? Przecież nikt tego nie będzie chciał oglądać. Teraz liczy się akcja, a nie sceny jak z telenoweli. No dobra, akcja też będzie, ale sam pomysł przyciąga uwagę właśnie swoją innością.
Mordbot (czyli inaczej morderczy robot) to maszyna służąca jako ochroniarz - niby jedna z wielu, ale ten ewidentnie udowadnia, że się wyróżnia. Jego bogate wnętrze jest efektem tego, że udało mu się złamać zabezpieczenia systemu i sam sobie buduje bazę informacji i wiedzy o świecie. A że buduje ją głównie ze starych seriali, telenowel o kosmosie, przy których nawet Star Trek to wyrafinowane dzieło psychologiczne, to już detal. Bohatera męczą wspomnienia, które gdzieś tam odnalazł w pamięci, mimo ich wymazywania - otóż w poprzednim epizodzie służby uczestniczył w mordowania górników na jednej z planet. I tak oto wyrzuty sumienia, obawa przed aktywacją dawnych instynktów (czy też ukrytych mechanizmów), przeplata się z koniecznością ochrony tych, którym służy.
W swoich analizach wciąż więc nazywa ich idiotami, którzy nic nie ogarniają, a jednak stara się im pomagać, bo jakoś się z nimi związał. A może to obawa, że gdy ktoś wykryje to co dzieje się w jego pamięci, natychmiast zostanie roztopiony w kwasie?
Alexander Skarsgård jest świetny w roli głównej, a choć to co dzieje się na tej niebezpiecznej planecie i w ich małej grupce badaczy chwilami przypomina telenowelę brazylijską i tak też grają aktorzy, wszystko tworzy zabawną i ciekawą całość, spójną i trochę z przymrużeniem oka. Chodzi przecież nie tylko o pokazanie na ekranie jakichś fajerwerków i walk, bo to byłoby dobre dla dzieci uwielbiających komiksowe historyjki. Ciekawsze jest pytanie stawiane przez twórców - czy kiedykolwiek dojdziemy do takiego momentu, że komuś przyjdzie do głowy traktować robota jako odrębną jednostkę, obdarzać ją uczuciami i przypisywać jej samej świadomość i uczucia. To nie tylko wykonywanie rozkazów - to coś dużo więcej. Moduł kontrolny oczywiście nadal jest wmontowany i dla wielu to wciąż jedynie bezmyślna maszyna, ale gdy zaczniesz ją traktować jak istotę, wiara w to, że obudzisz w niej coś więcej jest zaiste zaskakującym pomysłem.
I to zostaje - dylematy i obawy które kotłują się w przewodach i procesorach bohatera, choć jego twarz nie wyraża praktycznie nic.
Ciekawe, choć mam wrażenie że w połowie trochę już brakowało pomysłów by trzymać się wymyślonemu na początku konceptowi i zaczyna się robić mniej oryginalnie.
Aż mam ochotę sięgnąć po powieści amerykańskiej pisarki Marthy Wells na podstawie których ten serial powstał.
wziąłem się za książkę ale darmowy fragment gdzie tryb bezosobowy typu "wziąłom" czy "pomyślołom" skutecznie zniechęcił mnie do lektury. Do tej pory czuję duży absmak. Naprawdę coś strasznego :/ Nie wiem jak serial.
OdpowiedzUsuń