Film zdaje się premierę ma już w przyszłym tygodniu, ale można go zobaczyć wcześniej na różnych pokazach, więc jakby co polujcie - na Dzień Matki idealny!
We Włoszech zrobił furorę, a myślę że i u nas będzie się podobać. Choć opowiada o latach powojennych, uchwycone tu mechanizmy niestety nie do końca i nie wszędzie uległy zmianie.
Oto jedno z wielu doświadczonych wojną, ubogich, zniszczonych włoskich miasteczek, w którym nie ma specjalnie wiele szans na pracę, a już szczególnie dla kobiet. No dobra, praca jest, ale nisko płatna, mimo tego jak ciężko by się starały, mężczyzna zawsze dostanie za to samo dużo więcej. W mieście wszechobecne są wojska aliantów, ale Włosi powoli odzyskują nadzieję, że będą mogli stanąć na nogi samodzielnie i zapomnieć o wojnie. Zbliżają się wybory, w których spór o to czy to ma być monarchia i powrót konserwatystów, czy też demokracja, której wielu się boi jako źródła chaosu, jest dość żywy. Dyskutują jednak jedynie mężczyźni, bo przecież kobiety ich zdaniem na niczym się nie znają i lepiej żeby się nie wtrącały.
Obserwujemy normalny dzień Delii, to jej nieustanne bieganie od jednego zadania do drugiego, trochę przypominając sobie nasze mamy czy babki. One też nie bardzo sobie wyobrażały, że można nie wstać przed wszystkimi, nie naszykować dla wszystkich śniadania, a po całym dniu pracy, nie przybiec by zdążyć ugotować ciepły posiłek, a potem wieczorem jeszcze sprzątać, cerować, prać i ogarniać wszystkie sprawy domowe. Jej mąż przychodzi do domu i nawet jeżeli nie zarobił tyle co ona, żąda usługiwania, szacunku, posłuchu, zabiera pieniądze, a na choćby jedno słowo sprzeciwu, na coś co mu się nie spodoba, natychmiast rwie się do niej z pięściami. I żeby ją jeszcze bardziej upokorzyć potrafi jej ciężko zarobione grosze przeznaczyć na picie, karty i kobiety, a ją obdarowuje słowami: "nawet na służącą się nie nadajesz"...
A ona znosi to potulnie, prosząc jedynie by dzieci wyszły i na to nie patrzyły gdy ją bije. Sąsiedzi się nie wtrącają, choć jej współczują, ale to przecież taki los kobiety, jak trafi na kogoś kto nie potrafi nad sobą panować. Dorosła córka patrząc na matkę czuje złość nawet nie do ojca, a bardziej do matki, za jej bezradność, brak sprzeciwu. Właśnie znalazła sobie bogatego chłopaka i ma nadzieję jak najszybciej wyrwać się z domu, marząc o tym, żeby jej życie było inne. Tymczasem Delia wie, jak bardzo te pierwsze zauroczenia mogą być mylące, bo sama je przeżywała, dlatego czuje lęk, żeby córka nie przeżywała takiego samego koszmaru zazdrości, opresji, kontroli, sprowadzania do roli służącej.
Powiecie ciężki temat? I to chyba jest najbardziej zaskakujące, bo Jutro będzie nasze, wcale nie ma w sobie ciężaru dramatu, nie przytłacza jakoś bardzo do ziemi. Ba, chwilami nawet nie brakuje tu nut komediowych. Owszem, zaciskają nam się pięści, współczujemy Delii, ale to co najtrudniejsze pokazane nie jest jakoś dosłownie (np. scena przemocy jako forma tańca) i to co najważniejsze: cały czas towarzyszy nam nadzieja, że bohaterka przerwie tą sytuacje, że ucieknie, że się sprzeciwi, nawet ryzykując jeszcze większą agresją. Czujemy że coś ukrywa, że ona wie swoje - odkłada pieniądze, marzy o innym mężczyźnie sprzed lat, który wciąż ją kocha. Nie brak tu trudnych emocji, ale czujemy jakąś determinację i wolę życia, chęć zmiany, która daje nadzieję. Ciekaw jestem czy domyślicie się kierunku w jakim to wszystko będzie zmierzać.
Za reżyserię, współpracę scenariuszową oraz sportretowanie głównej
bohaterki odpowiada włoska aktorka i komiczka – Paola Cortellesi. I powiem tak - jak na debiut to jest cholernie dobry film. Przemyślany, świetnie zrobiony (ten klimat dawnych filmów uchwycony nie tylko przez czarno-białe zdjęcia, ale i atmosferę), zagrany... I co ważne - nie tylko dla Pań, choć one pewnie będą bardziej nim poruszone.
Jeżeli mówić o patriarchacie, o rolach, potrzebie zmian, to sto razy wolę coś takiego niż głupawe Barbie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz