niedziela, 19 maja 2024

Witajcie w księgarni Hyunam-Dong - Hwang Bo-Reum, czyli świat goni, a ja nie chcę

Moda na literaturę z Azji trwa, ale mam wrażenie, że obok tego co naprawdę ciekawe, dużo więcej sprzedaje się jakiegoś dziwnego wizerunku tamtej kultury, który nie do końca jest prawdziwy ani nie do końca niesie ze sobą coś wartościowego. Jak są książki/komiksy, kot albo pies, trochę nostalgii i obietnica masy ciepełka (wzruszeń i podnoszenia na duchu), plus podkreślenie, że to literatura z Japonii/Korei, masz sprzedaż gwarantowaną. Pół biedy jak ktoś to tłumaczy z oryginału, ale czasem nawet tego nie ma, tylko dostajemy piątą wodę po kisielu. Rzecz jednak nie tylko w tłumaczeniu, tylko w tym, że to dość banalne czytadełka, serwujące nam "mądrości" życiowe na poziomie książek Coelho. Na niego moda już trochę przeminęła, to teraz mamy Azję. 

 
Ten wstęp nie jest zupełnie od czapy, bo lektura "Witajcie w księgarni Hyunam-Dong" po raz kolejny skłoniła mnie do zadania sobie pytania, co nas przyciąga do tego typu tytułów. Rzucamy się z zachwytem, a potem nie raz przychodzi rozczarowanie. Tym razem jednak chyba ciut zawiedzeni będą szukający magii, wzruszeń i emocji podobnych do tak popularnych u nas Opowieści z kawiarni. Hwang Bo-Reum napisała bowiem książkę w której raczej mocno stoimy na ziemi. Owszem jest księgarnia, są książki, które mogą zbliżać ludzi, pomagać im w ich wyborach, dylematach, autorkę interesuje jednak nie tyle budowanie ckliwych historyjek, co opowiedzenie o trudnościach przeżywanych szczególnie mocno przez młodych.



I w sumie to odbiera się dość dziwnie, gdy tak niewiele się tu dzieje, a wszystkie rozmowy, spotkania bohaterów, ich przemyślenia wciąż zmierzają w tą samą stronę: czy warto gonić za sukcesem za wszelką cenę, czy nie lepiej zwolnić, szukać własnej harmonii, nawet wbrew oczekiwaniom innych ludzi? Coś takiego w pewnym sensie przeżywa główna bohaterka, zakładająca w Tokio księgarnię, choć ona już jest dojrzała i można powiedzieć, dokonuje rewolucji w swoim życiu, zaciąga hamulec. To było jej marzenie, więc je realizuje. Ale jeszcze mocniej przeżywają to młodzi - po co szkoła, studia, pogoń z tym żeby być najlepszym, skoro nie daje im to szczęścia? Oni nawet nie potrafią odpowiedzieć na pytania o marzenia, o cele, bo sami nie wiedzą co ze sobą zrobić. Ich rodzice się martwią, wywierają presję, a potem już jedynie bezradnie rozkładają ręce - jak pomóc swoim dzieciom, by odnalazły się w dorosłym życiu? Korea ma problem z przepracowaniem, wyśrubowanymi celami, ale to opowieść dość uniwersalna, szczególnie gdy patrzy się na młodych. Rankingi, obietnice zarobków, lepszej kariery, większych bonusów zbyt często okazują się drogowskazami prowadzącymi na manowce.

 

Może rzeczywiście w parzeniu kawy, doradzaniu klientom książek, czy filmów, w prostych czynnościach, zwolnieniu tempa można odnaleźć coś czego tak bardzo nam w życiu brakuje? Obserwujemy ludzi, w których dokonuje się jakaś powolna zmiana - tu nie ma fajerwerków, wielkich sukcesów i przemian. Wszystko dzieje się malutkimi krokami.
Bohaterka nawet w pewnym momencie wyklucza z oferty swojej księgarni bestsellery, szukając jedynie tytułów, które jej zdaniem niosą ze sobą jakąś wartość, takich które do niej przemawiają... Trochę utopijne jak na prowadzenie biznesu, ale jak pokazuje, krok po kroku można zbudować społeczność i markę w trochę inny sposób. I to chyba najbardziej mnie zaciekawiło. Niby rzecz dość banalna, mało odkrywcza, ale porusza jakąś czułą strunę. Szczególnie pewnie mocno zadrga ona u tych, którzy podobnie jak ona marzą o prowadzeniu takiego miejsca. 
Choć wolałbym żeby to szło bardziej w głąb, nie ślizgało się tak bardzo po powierzchni i dość ogólnikowych stwierdzeniach, to myślę że dla niektórych to może być książka dająca otuchę skołatanego serducha.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz