niedziela, 22 października 2023

Best of enemies, czyli jak do tego doszło?

MaGa: Wyjątkowo na czasie wyemitowano ten spektakl, tuż przed wyborami do naszego Sejmu i Senatu. Od czasów wyborów prezydenckich w USA w 1968r. minęło już tyle lat, a poziom debat politycznych coraz niższy i niższy. Skąd my to znamy…

Robert: Nie ważne co naprawdę myślisz, ważne co chcą usłyszeć ludzie, nie ważne co będziesz potem robił, ważne żeby przekonać ich do wybrania właśnie ciebie. Masz rację - skądś to znamy. Ale to nie tylko spektakl o politykach, a może nawet zdecydowanie nie o nich, choć przewijają się w tle zarówno demokraci, jak i republikanie.

MaGa: Upadająca telewizja ABC zorganizowała przed wyborami prezydenckimi debatę z dwójką intelektualistów opowiadających się za różnymi kandydatami na prezydenta. William F. Buckley JR. stał za ruchem konserwatywnym, a Gore Vidal – był pisarzem o poglądach lewicujących. W sumie odbyli kilkanaście spotkań (w spektaklu było ich kilka) i widać wyraźnie, że ze spotkania na spotkanie ich odmienne poglądy eskalowały coraz bardziej i bardziej.

Robert: Zamiast omawiać słowa polityków, szczegółowo analizować różnice między ich programami, postawiono na zupełnie inny format, który jak się okazało, był strzałem w dziesiątkę. Ludzi bowiem budzi polityka, za to chcą krwi, chcą emocji, chcą kontrowersji, wymiany ciosów, atakowania, a nie gładkich słówek. Wtedy to było zaskoczenie, bo mało kto miał odwagę coś takiego pokazywać w telewizji, ale tym programem zmieniono wszystko. Granice przesunięto, a wszystko to za sprawą słupków oglądalności i pieniędzy. W końcu nawet karę można zapłacić za przekleństwo na wizji, jeżeli jednocześnie wiadomo, że to właśnie sprawia, że ludzie chcą oglądać nasz program. Wręcz czekają na kolejne przekroczenie granic.


MaGa: Im ostrzejsze padały słowa tym bardziej rosła oglądalność. Ciemna scena, po bokach dwa fotele – przywoływało na myśl ring bokserski z narożnikami dla zawodników. W tej scenerii obaj adwersarze coraz mocniej starali się akcentować swoje odmienne poglądy. Łechtane zwiększającą się oglądalnością ego każdego z nich powodowało, że przekonanie oponenta traktowali niemal jak koniec cywilizacji i zagrożenie dla świata.

Robert: I to jest tu chyba najciekawsze. Obaj byli świetni w debatach, w formułowaniu własnych poglądów, wyrażaniu ich w zdecydowany sposób, ale ważniejsze było to, że wyprowadzeni z równowagi, stawali się coraz bardziej agresywni, zasadniczy, przygotowywali wobec przeciwnika coraz bardziej złośliwe argumenty. Przerywanie sobie, przekrzykiwanie, wprowadzanie w konsternację, jedynie zwiększały ciekawość widzów i podwyższały temperaturę programu, który był nadawany na żywo.

MaGa: O ile poglądy mieli skrajnie różne to było coś co ich łączyło. Obaj mieli niesamowite wyczucie ekranu, widzieli co trzeba zrobić, powiedzieć, jak skupić na sobie uwagę. Mieli zapewne również świadomość znaczenia późniejszej rozpoznawalności w realnym życiu. Ich debaty były więc agresywne i zapalczywe, momentami nawet fanatyczne, a w ich mowach końcowych dwie wizje Ameryki ścierały się tak, że aż iskrzyło dookoła. Jednak w ferworze walki padły też słowa niechlubne i niestety to dzięki nim zmianie uległo oblicze telewizji.

Robert: Skoro widzowie bardziej zainteresowani są skandalem, niż słuchaniem dyskusji na argumenty, wszystkie staje poszły właśnie w takim kierunku, przesuwając kolejne granice kultury i dobrego smaku. Wolność wypowiedzi chyba w tej chwili ograniczona jedynie poprawnością polityczną, dawała przyzwolenie nie tylko na ataki na oponentów, ale i podważanie wszelkich autorytetów, wartości i prawd. Rację ma ten kto głośniej krzyczy i potrafi ośmieszyć przeciwnika, a nie ten kto jest mądrzejszy. I to jest smutna prawda o telewizji.

MaGa: James Graham napisał świetny dramat o tym jak debata o fotel prezydencki została niejako usunięta na bok przez inną debatę. Taką, która była w stanie mocniej zaciekawić opinię publiczną. Skonfliktowani poglądowo rywale (którzy nawet nie byli politykami) i ich zażarte pojedynki słowne wstrząsnęły narodem amerykańskim, jednocześnie zmieniając granice tego co wolno i wypada mówić  zarówno w polityce  jak i w telewizji.

Robert: David Harewood i Zachary Quinto zagrali fenomenalnie ludzi, którzy dali się wciągnąć w pułapkę nowej formuły, każdy z nadzieją że to on okaże się wygranym i przekona ludzi do swoich racji. Zadziwiające jak duże znaczenie na sam przebieg wyborów miały opinie wygłaszane przez ludzi, którzy nie byli zawodowymi politykami. Ich ostre oceny, oskarżenia i sądy, wygłaszane jako komentarz do konwencji wyborczych obu partii, okazały się przeważać szale wagi na jedną lub drugą stronę.  

Rzeczywistość telewizyjną w fajny sposób podkreślano poprzez scenografię i budowę poszczególnych sekwencji - szczególnie samych rozmów, które wyglądały niczym walka na ringu bokserskim. Niby mało prawdziwego życia, a dużo gadania, ale udało się poprzez tempo i odrobinę humoru, sprawić by nie był to dla widza poza Stanami materiał nudny.

MaGa: Spektakl bardzo dobry, świetnie reżyserowany i zagrany. I tylko gdzieś pod skórą pozostaje niesmak, bo oglądalność oglądalnością, jednak telewizja (przede wszystkim publiczna) powinna trzymać poziom, a z roku na rok widzimy, że jest inaczej. 

Robert: W sumie spektakl jest też niezłą lekcją dla nas - by mimo różnic w poglądach, nie tracić umiejętności rozmowy, słuchania, by nie ulegać zaślepieniu i fanatyzmowi, bo przez brak szacunku dla ludzi o innych poglądach, sprawiamy że dialog i porozumienie mogą okazać się niemożliwe. Wszyscy wiemy, że jednak są niezbędne, bo nie da się komuś meblować domu na siłę, nie pytając go o zdanie, twierdząc że wiem co dla niego jest najlepsze. 

Więcej o cyklu najlepszych teatrów w Multikinie - zajrzyj tu: https://multikino.pl/wydarzenia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz