Wrzesień skończyłem ledwie, ledwie, bo Mirka ratowała mi tyłek swoimi notkami. Ta intensywna końcówka miesiąca sporo mnie kosztowała nerwów i wysiłku, to teraz organizm zażądał przerwy. A przecież tyle jeszcze przede mną zadań na dniach...
Przynajmniej bloga postanowiłem nie odkładać i zaczynam z grubej rury. Książkę czytałem chyba przez kilka miesięcy i to nie tylko dlatego, że na komórce, po parę stron. Po prostu nie da się jej dawkować w większych ilościach, bo człowiek nawet po kawałeczku czuje się chory.
Wiele było powieści o dojrzewaniu, wiele takich gdzie dorastanie było w trudnych warunkach, ale nie pamiętam by coś tak mocno mną tąpnęło (może poza Malowanym ptakiem w liceum). No dobra, przynajmniej dawno tak nie było. Zupełnie jakbym wchodził coraz głębiej w bagno. Śmierdzące, wciągające, nie dające nadziei na uwolnienie się z niego.
A przecież nie ma tu świadomego okrucieństwa, które najbardziej boli. Douglas Stewart pokazuje jak alkohol może zniszczyć i odebrać to wszystko co kiedyś wydawało się tak ważne i piękne, co było siłą. Potem to on obiecywał, że da kopa do tego by trwać, a na końcu nie było już nic.
To powieść o miłości, przywiązaniu, które trwa mimo krzywdzenia, zaniedbywania. To powieść o tym, jak ciężko znaleźć zrozumienie, jak bardzo boleć może życie. No chyba, że się przyzwyczaisz, znajdziesz jakąś mało iskierkę, której się będziesz trzymał. Dla Shuggiego długo całym światem było opiekowanie się matką, na tym się koncentrował i nie potrafił wyobrazić sobie życia własnymi sprawami. Zresztą, jakie mogłoby być to sprawy, skoro wszyscy się z niego śmieją, wytykają palcami.
Agnes Bain zawsze miała w sobie dumę, że ma klasę, że potrafi zadbać o dom, że może się podobać facetom. Każde jednak zranienie, wykorzystanie spychało ją coraz niżej. Dzieci powoli odchodziły ku samodzielności, nie chcąc znosić kolejnych koszmarów i zawiedzionych nadziei. Został najmłodszy, czyli Shuggi. O ile Agnes wzbudza zarówno współczucie jak i nienawiść, to wobec losów jej syna jesteśmy kompletnie bezradni. Jest niczym wyrzut sumienia - jak do cholery możliwe jest coś takiego? I czy to tylko obrazki ze Szkocji sprzed lat, czy jednak wciąż nawet w Polsce można znaleźć tego typu sytuacje? Każde poniżenie przez rówieśników, każdy wieczór gdy szuka matki, każdy dzień bycia głodnym, bo pieniądze z opieki społecznej są przepijane, bolą jak cholera.
Beznadzieja bije z kart tej książki, trzeba to sobie dawkować, ale też trudno nie docenić tego jak trafnie autor portretuje te postacie, z jaką dziwną mieszanką czułości i sadyzmu pisze o niszczonych marzeniach, trwaniu w dziwnym stanie, w którym wszyscy wiemy że nie ma dobrego końca.
Cholernie mocna powieść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz