poniedziałek, 30 października 2023

Cieszę się, że moja mama umarła - Jennette McCurdy, czyli wściekłość i ból

Październik kończę ciut wcześniej, ciesząc się z tego, że zapas szkiców notek mam jeszcze spory, a do grona podrzucających mi recenzję może na stałe dołączy kolejna osoba z inicjałem M. Notatnik jest otwarty, choć jeżeli ktoś pisze tak świetnie i tak często jak kiedyś Włodek, wtedy namawiam go żeby poszedł "na swoje". Tak się cieszyłem z Chochlika Kulturalnego, natomiast na razie tamten blog w zawieszeniu, a Chochlik działa mocniej na FB. 

Ale ja nie o tym przecież. Miało być o książce. Głośno było o niej, tytuł swoją kontrowersyjnością też narobił trochę zamieszania. Na pewno to historia poruszająca swoją szczerością. Czy zaskakująca? No jak dla mnie nie. Chyba spodziewałem się, że za karierami wielu dziecięcych i młodzieżowych "gwiazdek" stoją takie albo nawet i bardziej bolesne historie. Jennette McCurdy nie pisze przecież zbyt wiele o samym przemyśle filmowym, o presji, wykorzystywaniu, skupia się na swoich relacjach z matką oraz na tym jak bardzo wpłynęła ona na to jak postrzegała samą siebie, swoje ciało. 

Gdy obserwowało się karierę takich postaci jak choćby Miley Cyrus, którą uwielbiały moje córki, dla niektórych mógł wydawać się szokujące przejście w dorosłość, to jak szybko skończył się wizerunek grzecznej dziewczynki, a zaczął bunt i używki. To chyba jednak coś dość naturalnego, gdy człowiek musi dzień i noc udawać, grać pewną rolę, wciąż spełniać oczekiwania innych, a potem wreszcie ma na coś wpływ, może pokazać na co naprawdę ma ochotę i robi to nie zważając na konsekwencje. Przy Jennette nie było to aż tak wyraźne, ale ona przeżywała to jeszcze mocniej. 


Wychowana według wartości kościoła Mormonów, pilnowana na każdym kroku przez matkę i mobilizowana do tego, by wszystko poświęcić dla kolejnych ról w filmach, gdy była coraz starsza, już była świadoma, że pieniądze i kariera raczej jej szczęścia nie dały. Pewnie wolałaby się nawet zamienić z rówieśnikami, oddając całą tą sławę. Pierwsze rólki, potem własny serial i wizerunek, który okazał się przekleństwem. Przecież nie da się wciąż udawać dziecka i robić tych samych wygłupów, jeżeli masz świadomość jak bardzo to nie jest twoje. Trzymała się długo sposobu podsuniętego przez matkę - opóźnianie dojrzewania poprzez ścisłą dietę, ale w ten sposób wpędziła się zaburzenia łaknienia, których nie potrafiła przez wiele lat wyleczyć. To co dawało ulgę, było ucieczką - jak można by było z tego zrezygnować. Może jeszcze alkohol dawał podobny efekt. 


Manipulująca, toksyczna matka i potem równie mało szczęśliwe relacje z facetami, a cały czas musisz udawać uśmiechniętą, radosną, całą dla swoich fanów. Aktor to produkt, który trzeba sprzedać, więc poza serialem często idą jakieś nagrania, trasy koncertowe, występy na żywo. Gdzie tu miejsce na czas wolny, jak cały czas jesteś obserwowana, gdzie miejsce na szczęście, gdy to inni mówią ci co masz robić, co mówić.

Czyta się zaskakująco szybko i lekko, jak na tak trudny temat. To opowieść o walce z własnymi demonami oraz o tym jak trudno odzyskać kontrolę nad swoim życiem. Warto przeczytać. Choćby po to, by nie wierzyć w cukrowe obrazki medialne i nie ulegać trendowi kreowania kolejnych celebrytów.

Czy można było bez takiego rozgoryczenia i wściekłości wobec matki? Pamiętajmy jednak że to nie tyle dla sensacji, ale bardziej ze względów terapeutycznych - warto nazywać pewne rzeczy po imieniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz