Australijski kryminał w stylu kino noir? Nawet jeżeli nie jesteście wytrawnymi kinomaniakami, może dacie się namówić na seans? Choćby dla samych widoków, a te uwierzcie mi, potrafią tu oczarować. Skały na pustkowiu, w których od lat drąży się tunele, buduje całe kompleksy mieszkalne czy sakralne, tworzą niesamowity klimat. Cała historia, opowiedziana w czarno-białej stylistyce pasuje do tego idealnie.
No i sama historia - niejasna, to szukanie śladów po omacku, po latach. I nawet gdy już masz jakieś podejrzenia, musisz jeszcze przekonać przełożonych, że to wszystko ma sens po dwudziestu latach.
Policja dość szybko znalazła sobie podejrzanych, ale pewnie jak w wielu krajach - zadziałały schematy i wzięto w obroty rdzennych mieszkańców Australii. Przecież jako bezrobotni, często pijani, są dla władzy pierwszymi kandydatami do popełniania wszystkich przestępstw, prawda? A nawet jak tego nie zrobili, to łatwo ich zastraszyć, bo nikt nie stanie w ich obronie, żaden adwokat potem nie będzie skarżył się na przemoc stosowaną przez mundurowych. Smutne to ale prawdziwe.
Społeczność żyje więc plotkami, ale niechętnie gada z glinami, oni wiedzą swoje. I to właśnie do nich chce dotrzeć Travis Hurley, trochę zmęczony życie glina. Szuka świadków, jakichkolwiek śladów i z przerażaniem odkrywa jak wiele zaniedbań było w tej sprawie. Dobro i zło nie ma tu jasnych definicji, ale detektyw kierując się własnym kompasem etycznym wkracza w tą społeczność i w krótkim czasie potrafi wiele zrozumieć... Czy zmienić? To dużo trudniejsze.
Jeżeli szukacie czegoś trochę innego w kinie niż sama rozrywka...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz