niedziela, 17 września 2023

Warszawianka, czyli kiedy ty dorośniesz

Pora na Warszawiankę, czyli serial którym SkyShowtime trochę namieszało - niewiele produkcji miało tak intensywną reklamę na różnych kanałach. I powiem tak: o ile pomysł wyjściowy może i był interesujący a Szyc gra jak z nut, muza jest świetna i klimat naprawdę fajny, to niestety scenariuszowo już po dwóch odcinkach wszystko się wie i robi się przewidywalnie. Bohater niczym duży Piotruś Pan po przeszczepie libido Hanka Moody'ego z Californication (inni znowu widzą w nim Bukowskiego albo Tyrmanda) snuje się po mieście, pije, ćpa i niszczy większość sensownych relacji swoją nieodpowiedzialnością. Wydaje mu się, że na piękne oczy i na sławę znanego pisarza (który napisał jedną książkę, tyle że kultową - co z tego, że twórcy serialu cały czas twierdzą że anonimowo), będzie mógł żyć tak jak mu wygodnie. Czyli w mieszkaniu wuja, żyjąc za to co pożyczy lub wyprosi... O nie nie, nie jest żulem, abnegatem, to raczej typ starego hipstera, który swoim luzem podobno na wszystkich robi wrażenie.

Czuły (czyli Franciszek Czułkowski) ma bogatego ojca, który ma już go dość i uważa że do niczego się nie nadaje, matkę która porzuciła ich dawno temu (Krystyna Janda jak zwykle w punkt), byłą żonę która już jest z innym facetem oraz wychowuję córkę, którą Czuły uwielbia zaskakiwać i rozpieszczać. Co tam odpowiedzialność - z nim nie ma nudy, jest szaleństwo, szczere rozmowy, żarty i rozrywki o jakich jej rówieśnicy raczej nie myślą. Mamy więc ojcostwo, wzorce męskości, niedojrzałość emocjonalną, jakieś traumy z przeszłości, które mają wszystko wyjaśniać i generalnie olewanie różnych norm społecznych i wyobrażeń o tym co należy gdy się ma ukończone 40 lat.


Tyle że to wszystko trochę wydumane, a Czuły raz wydaje się twardy niczym skała, nie przejmujący się niczym, a po chwili bezradny i słaby niczym dziecko. Popełnia błędy i nie wyciąga z nich żadnych wniosków, próbując uciekać od konsekwencji. A przecież one i tak prędzej czy później wrócą. Nie pisze, bo nie ma za bardzo pomysłów, a gdy wreszcie przymuszony zacznie, zawaha się czy na pewno chce pokazać swoją inną twarz. W końcu na tym zbudował swoją legendę - imprezach, ćpaniu i panienkach. Borcuch wychwycił to co materiale źródłowym Żulczyka jest takie ciekawe - to połączenie łobuzerstwa, szaleństwa i melancholii, wrażliwości, która czasem się budzi w Czułym. Kto by potrafił jak on, zainwestować w knajpkę, tylko po to, by słuchać sobie tam ulubionych płyt jazzowych albo porwać córkę na nocny lot nad morze, by zobaczyć wschód słońca.

Są tu sceny świetne, muzycznie jest bardzo współcześnie i to fajnie zgrywa się z opowiadaną historią, tyle że nie ma tu ani większego zaskoczenia (bo też bohater od początku mówi, że już nie żyje), a po drugie rozciągnięcie materiału na kilkanaście odcinków sprawiło, że to się robi mało strawne. Szczególnie komentarze bohatera z offu, mądrości życiowe niczym z książek Coelho.
Wszystko wygląda fajnie, Warszawa pokazuje swoje mniej lukrowane oblicze, tylko nikt nie pomyślał o tym, że materiału do opowiadania tam jest niewiele, a na pewno nie na godziny obserwowania tych samych numerów Czułego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz