Dwie dobre produkcje które chyba u nas przemknęły niezauważone. Nie ma co oburzać się na to, że mogą wzbudzać kontrowersje - rolą kina jest między innymi pokazywać rzeczy, które nie zawsze są na pierwszych stronach gazet.
W pierwszym przypadku pewnie nie wszystkim podoba się fakt, iż rolę czarnego charakteru spełniają tu Polacy, ale do cholery - czy mamy się oburzać na każdą tego typu sytuację na ekranie? Zwłaszcza, że w tym przypadku twórcy wyciągnęli do scenariusza autentyczną historię. Dzięki temu mamy film, który choć wydaje się aż niewiarygodny, ciarki przechodzą, gdy uświadomimy sobie, że niestety takie rzeczy się zdarzają. Szukając lepszej przyszłości, czasem podejmujemy ryzyko, nie do końca kalkulując konsekwencje, a każdy przejaw życzliwości biorąc za dobrą monetę.
Oto Oleg, młody Łotysz, który przyjeżdża do Brukseli, gdzie dostał zgodę na pracę w rzeźni. Nie do końca wiemy jakie kłopoty za sobą zostawia, ale wydaje się mocno zdesperowany i zależy mu na pracy.
Gdy więc ją traci, nie ze swojej winy, jest w kompletnym dołku. I oto pojawia się Andrzej, który podaje mu pomocną dłoń, zapewnia że mu pomoże. Ściąga go do swojej ekipy, do domu, który wynajmują, a Oleg z każdym dniem staje się coraz bardziej uzależniony od tego mężczyzny. I dodajmy przerażony zmiennością jego charakteru, nieobliczalnością. Dawid Ogrodnik zagrał gościa psychopatycznego, który naprawdę budzi niepokój. A w nas jedynie rodzą się pytania: czy naprawdę nie można uciec z takiej pułapki?
Mocny film, aktualny i nie przejmujcie się tym, że Polacy akurat w niezbyt dobrym świetle. Tak też bywa, choć pewnie wielu bywało też w podobnych rozterkach jak i bohater tego obrazu, bez pracy i grosza przy duszy na ulicy obcego kraju albo mieszkając po kilku w jednym pokoju i harując za nędzne stawki, które w kraju i tak wydają się majątkiem.
And When We Danced, czyli A potem tańczyliśmy może wzbudzać inne kontrowersje, choć i tak pewnie u nas nie aż tak wielkie jak w Gruzji, o której opowiada. Ten naród jednak pod pewnymi względami jest do nas podobny albo przynajmniej do nie tak dawna byliśmy podobni - skupieni na tradycjach, z dominującą rolą mężczyzny, zamiatając pod dywan wszelkie trudne sprawy, skupieni na pozorach. Młodzi już tak nie chcą, oni wolą po swojemu. Co starszym się nie zawsze podoba, a i wciąż w społeczeństwie jest niewiele akceptacji wobec pewnych kwestii, jak choćby homoseksualizm.
Film przenosi nas w świat pełen tańców, śpiewów (niesamowitych), toastów, niewielkich podwórek i mieszkań, gdzie żyje zwykle kilka pokoleń, gdzie może się nie przelewa i nie zawsze jest odwaga by za marzeniami wyjechać za granicę, ale też widać już próby wyrwania się spod kurateli starszych, spod tego "żyj tak jak my żyliśmy". Choć poruszamy się w świecie tancerzy, którzy mają podtrzymywać tradycję, dla nich to nie jest już coś czemu by chcieli poświęcić całe życie - dla pieniędzy mogą to robić, kochają to, ale poza pracą, chcą być wolni.
Można w historii pierwszej seksualnej fascynacji, odkrywania własnych emocji przez młodego chłopaka widzieć kolejną próbę "promocji" homoseksualizmu (pewnie znajdą się tacy), dla mnie to jednak film, który w ciekawy sposób podejmuje również sprawę stereotypowych ról i postaw - nie nadajesz się, jesteś zbyt miękki, potępianie jakichkolwiek przejawów wrażliwości. Mężczyzna ma być silny. Takimi schematami możemy bardzo skrzywdzić i przyczynić się do wielu dramatów. Ta konfrontacja dwóch światów ma więc sens, bo jest co zmieniać, jest czego się nauczyć od siebie i nie ma co się na to oburzać, że ktoś jest inny i nie chce być zmieniany, udawać kogoś kim nie jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz