Trochę ręce mi opadły. Pierwszy tom z cyklu o Dionizie Remańskiej, byłej policjantce, która próbowała wyjaśnić sprawę rodzinną (całkiem udanie), był całkiem, całkiem. Bez wielkiej przemocy, dość klasycznie prowadzona fabuła, sympatyczne postacie, niewielka społeczność - to się naprawdę dało czytać. Drugi tom niestety mnie mocno rozczarował. Niby schemat podobny, jakaś sprawa rodzinna, tajemnice ukrywane w małej miejscowości gdzie wszyscy się znają, a policja traktowana jest raczej niechętnie, tym razem jednak autorka wprowadziła do książki tyle dziwnych rozwiązań, kompletnie nie trzymających się kupy, że naprawdę ręce mi opadły. Czytałem już chyba tylko siłą rozpędu.
Do tego do głównej bohaterki, dołożona została jej "partnerka", postać, która tak bardzo drażni, że nawet sympatia do samej Dionizy nie wystarcza żeby zatrzeć złe wrażenie.
A tu przecież jeszcze dwa tomy. I teraz dylemat: czytać czy nie czytać. Czy to był tylko wypadek przy pracy? Wydaje się, że ktoś piszący kryminały powinien mieć w głowie jakieś schematy dotyczące pracy policji - ktoś sobie znika z jednostki, nie ma z nim kontaktu i nie ma żadnych konsekwencji z tego tytułu, posługiwanie się legitymacją i bronią bez uzasadnienie też pewnie skutkowałoby kłopotami. A tu wszystko jakoś tak zostało zafundowane, jakby realia nie miały znaczenia, bo autorce akurat coś pasowało do jej historii. Niby policji nikt nie chciał nic powiedzieć, a w tej skrytej społeczności, dwie dziewczyny miałyby zostać wpuszczone do domów i zebrać wszystkie sekrety. Oj zgrzyta tu sporo, a dialogi i powiedzonka czasem aż kłują w oczy - to poziom sucharów nawet poniżej Familiady.
Pani Hanno, no tym razem wyszło słabo - jak u Hitchcocka początek mocny, ale potem całą zabawę psuje niedopracowane śledztwo i brak realizmu (nie wspominając o adrenalinie). I nie pomogą bardziej poważne odniesienie do tego jak wyglądają frustracje policjantów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz