Poznajcie Panią Henię, emerytkę która mimo słusznego wieku, wciąż pozostaje pełna energii. Niestety życie nie dostarcza jej wielu przyjemności. Kijki, prezentacje produktów z drobnymi upominkami, kurs komputerowy - w końcu emerytów w Polsce nie stać na zbyt dużo. Pani Henryka ma jednak szczęście, bo jakaś daleka krewna zapisała jej spadek, może nie jakiś wielki, ale wystarczający do tego, by zafundować sobie odrobinę przyjemności. Nasza bohaterka co prawda nie ma wielkich wymagań, ale potrafi docenić i cieszyć się ze wszystkiego, czym pewnie uszczęśliwiłaby personel niejednego hotelu.
Uroczy pensjonat stylizowany na angielską elegancję zimą okazuje się miejscem bardzo przyjemnym, spokojnym i cichym. Niestety do czasu...
No tak - jest morderstwo i jest też śledztwo, które bierze oczywiście w swoje ręce pani Henia. Zdążyła poznać już całą obsługę, wszystkich gości, a i z każdą chwilę gromadzi o nich coraz więcej informacji. Niby banalne spotkanie, rozmowa, jakieś pytanko rzucone lub nawet podsłuchana rozmowa, a w kalendarzyku liczba zapisków rośnie. Nawet policja chyba nie jest tak drobiazgowa. Nie myślcie sobie, że wiek i kondycja sprawią jej jakąkolwiek przeszkodę. Owszem, działa niespiesznie, nie zapominając o kawie, słodkościach i posiłkach, ale gdy już ruszy na łowy...
Humoru tu może niewiele, chyba że ktoś uzna za dowcipną samą postać emerytki, której zdaje się nikt nie potrafi odmówić pomocy, sama zagadka kryminalna też powiedziałbym średnio wciągająca, za to klimat tej książki jest uroczy. Kto lubi np. serię o sędzim Verlaque, ten będzie wiedział o co mi chodzi. Tam jest Prowansja, smaki, zapachy i kolory... A u nas? Emerytka głaszcząca kota, ze swoją gospodarnością życiową (nic nie może się zmarnować) i bardzo pozytywnym nastawieniem i do ludzi i do wszystkiego co ją spotyka. Lekkie, ciepłe, przyjemne, bez przemocy i bezwzględności. Tu nawet jak się morduje to oczywiście niechcący (jak w Ojcu Mateuszu). Sympatyczna bohaterka sprawia, że ma się ochotę na kolejne spotkanie i kolejną sprawę przez nią rozwiązywaną. Ot, jakby przy okazji, bez budowania napięcia, silenia się na jakieś chwyty. Niczym zwijanie wełny na kłębek, różne dowody w pewnym momencie po prostu pokażą rozwiązanie. Czy powoływanie się na Pannę Marple nie jest zbytnim nadużyciem? No pewnie jest, ale to i tak nie odebrało mi przyjemności z czytania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz