Wciąż w planach jakieś nadrabianie zaległości kinowych, masa rzeczy na dysku do obejrzenia, wpisy o animacjach dla dorosłych, które mnie ostatnio zachwyciły, ale póki co jeszcze próbuję ogarnąć starsze produkcje, które czekają na opisanie. Nawet jeżeli nie powaliły, to może moja notka komuś się przyda - choćby po to żeby je omijać...
Kursk. Tragedia atomowego okrętu podwodnego z roku 2000 to temat na dobry film katastroficzny, dramat, kino polityczne... Międzynarodowa produkcja (m.in. Francja i Belgia) próbuje to wykorzystać, jednocześnie starając się poruszać temat w miarę taktownie, by nie drażnić władz Rosji. Jako jedynych odpowiedzialnych wskazuje się więc jakiś beton generalski, dziadków, którzy boją się podjąć decyzję, popełniają błędy, odrzucają pomoc zachodu, a nawet oskarżają o to, iż ich okręt został zatopiony przez wrogą flotę. O oszczędnościach na armii wspomina się półgębkiem, a o odpowiedzialności władz (choćby Putina, który dość długo zastanawiał się czy przerwać swój urlop by zainteresować się losem marynarzy) lepiej nie mówić.
Tak jakby wystarczyło pokazać heroizm samych żołnierzy, którzy odchodzą z ojczyzną na ustach i dzielnego Brytyjczyka, który chce im spieszyć z pomocą, ale każą mu czekać. Od nich wymaga się, by przyjęli ze spokojem śmierć, bo to przecież służba, w jego zaś przypadku mamy uwierzyć, że bez konsultacji ze swoimi przełożonymi może decydować o tym jak jego kraj będzie działał na terenach wczorajszego przeciwnika.
To o co można by mieć pretensje, to fakt iż nie próbuje się w filmie zbudować jakiegokolwiek napięcia, wszystko jest jakieś nijakie i mdłe. I jeszcze ten "rosyjski" u aktorów, którzy Rosję widzieli może jedynie na mapie. Zwykle to jedynie Amerykanie każą nam uwierzyć, że cały świat rozprawia po angielsku, a tu proszę - w Europie też popełniają podobne błędy. Przez to trudno nam uwierzyć w realność tej historii, ale i sam scenariusz nie pomaga - jest zbyt płasko i ckliwie. Odradzam
Ocean ognia to zupełnie inna bajka. Ta produkcja może się komuś spodobać. O ile oczywiście lubi klimaty rodem z kaset VHS z lat 80, gdy ważne było jedynie to, kto i kogo bije, żeby było słusznie i widowiskowo. Mam wrażenie, że twórcy "Oceanu ognia" nadal jakby mentalnie tkwią w epoce zimnej wojny i stąd ich opowieść o dzielnych Amerykanach, wrednych Ruskich i jakimś jednym wyjątku z tych drugich, który postanowił tym pierwszym pomóc.
Znowu mamy okręt podwodny i część zdjęć ma podobny charakter - zagrożenie życia, wybuch... O ile realia pokazują, że trudno coś takiego przetrwać, dla twórców tego "dzieła" to mało istotne - Amerykanie ocierają się o miny, dostają torpedami, a im nic, płyną dalej. Dobrze, że jedynie do najbliższego portu, a nie na Moskwę, bo jak nic by podbili cały kraj.
Ktoś prze do wojny (oczywiście wiadomo z której strony), ale dzielni żołnierze spod gwiaździstego sztandaru nie dadzą się sprowokować, mogą wylądować na terytorium wroga, zabić iluś ludzi, ale to przecież tylko "wykonanie zadania", a nie żaden akt terroru.
Szkoda Oldmana, bo całość naprawdę jest odmóżdżaczem, który nie zadowoli nawet miłośników kina akcji, bo współcześnie jednak kręci się dużo lepsze, bardziej realistyczne i ciekawsze rzeczy nawet w tym gatunku.
Ocean ognia raczej bawi niż wywołuje ekscytację.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz