poniedziałek, 13 stycznia 2020

Pod wodą też mogą być emocje, czyli Kursk i Ocean ognia

Wciąż w planach jakieś nadrabianie zaległości kinowych, masa rzeczy na dysku do obejrzenia, wpisy o animacjach dla dorosłych, które mnie ostatnio zachwyciły, ale póki co jeszcze próbuję ogarnąć starsze produkcje, które czekają na opisanie. Nawet jeżeli nie powaliły, to może moja notka komuś się przyda - choćby po to żeby je omijać...

Kursk. Tragedia atomowego okrętu podwodnego z roku 2000 to temat na dobry film katastroficzny, dramat, kino polityczne... Międzynarodowa produkcja (m.in. Francja i Belgia) próbuje to wykorzystać, jednocześnie starając się poruszać temat w miarę taktownie, by nie drażnić władz Rosji. Jako jedynych odpowiedzialnych wskazuje się więc jakiś beton generalski, dziadków, którzy boją się podjąć decyzję, popełniają błędy, odrzucają pomoc zachodu, a nawet oskarżają o to, iż ich okręt został zatopiony przez wrogą flotę. O oszczędnościach na armii wspomina się półgębkiem, a o odpowiedzialności władz (choćby Putina, który dość długo zastanawiał się czy przerwać swój urlop by zainteresować się losem marynarzy) lepiej nie mówić.


'Kursk'
Tak jakby wystarczyło pokazać heroizm samych żołnierzy, którzy odchodzą z ojczyzną na ustach i dzielnego Brytyjczyka, który chce im spieszyć z pomocą, ale każą mu czekać. Od nich wymaga się, by przyjęli ze spokojem śmierć, bo to przecież służba, w jego zaś przypadku mamy uwierzyć, że bez konsultacji ze swoimi przełożonymi może decydować o tym jak jego kraj będzie działał na terenach wczorajszego przeciwnika.
To o co można by mieć pretensje, to fakt iż nie próbuje się w filmie zbudować jakiegokolwiek napięcia, wszystko jest jakieś nijakie i mdłe. I jeszcze ten "rosyjski" u aktorów, którzy Rosję widzieli może jedynie na mapie. Zwykle to jedynie Amerykanie każą nam uwierzyć, że cały świat rozprawia po angielsku, a tu proszę - w Europie też popełniają podobne błędy. Przez to trudno nam uwierzyć w realność tej historii, ale i sam scenariusz nie pomaga - jest zbyt płasko i ckliwie. Odradzam

Ocean ognia to zupełnie inna bajka. Ta produkcja może się komuś spodobać. O ile oczywiście lubi klimaty rodem z kaset VHS z lat 80, gdy ważne było jedynie to, kto i kogo bije, żeby było słusznie i widowiskowo. Mam wrażenie, że twórcy "Oceanu ognia" nadal jakby mentalnie tkwią w epoce zimnej wojny i stąd ich opowieść o dzielnych Amerykanach, wrednych Ruskich i jakimś jednym wyjątku z tych drugich, który postanowił tym pierwszym pomóc.

photo.title
Znowu mamy okręt podwodny i część zdjęć ma podobny charakter - zagrożenie życia, wybuch... O ile realia pokazują, że trudno coś takiego przetrwać, dla twórców tego "dzieła" to mało istotne - Amerykanie ocierają się o miny, dostają torpedami, a im nic, płyną dalej. Dobrze, że jedynie do najbliższego portu, a nie na Moskwę, bo jak nic by podbili cały kraj.
Ktoś prze do wojny (oczywiście wiadomo z której strony), ale dzielni żołnierze spod gwiaździstego sztandaru nie dadzą się sprowokować, mogą wylądować na terytorium wroga, zabić iluś ludzi, ale to przecież tylko "wykonanie zadania", a nie żaden akt terroru.
Szkoda Oldmana, bo całość naprawdę jest odmóżdżaczem, który nie zadowoli nawet miłośników kina akcji, bo współcześnie jednak kręci się dużo lepsze, bardziej realistyczne i ciekawsze rzeczy nawet w tym gatunku.
Ocean ognia raczej bawi niż wywołuje ekscytację.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz