poniedziałek, 6 stycznia 2020

Judy, czyli tylko byście naciskali i czekali na show

Kolejny świeży film z naszych kin - genialna rola Renée Zellweger, która czyni ten film naprawdę wyjątkowym seansem. Bo nawet jeżeli na scenariusz można kręcić nosem, że jest przewidywalny, to ona czyni tą historię poruszającą. Kto patrzy na Judy Garland z ekranu naprawdę z trudem może uwierzyć, że to ta sama aktorka, którą znamy choćby jako słynną Bridget Jones. Gra słynną aktorkę w końcowym etapie jej kariery, gdy zleceń filmowych już nie miała, a zmęczona już była oczekiwaniem ludzi, by wciąż śpiewać piosenki z filmów z czasów młodości. Tylko co mogłaby robić innego, gdy nie ma pieniędzy na życie, bo wszystko się rozchodzi tak szybko...
 
Musi więc dalej robić owe chałtury, mimo coraz słabszego zdrowia i ogólnej rozsypki, marząc jednocześnie o jakimś odpoczynku, o byciu z dziećmi bez konieczności martwienia się o kolejny dzień. Oglądamy jej ostatnią trasę koncertową po Wielkiej Brytanii, wielkich sukcesów i wieczorów, które potrafiła zawalić przez pijaństwo, spóźnienia i awantury. Prochy, alkohol, samotność... A przecież sława wydaje się taką fajną rzeczą, prawda? Kochamy gwiazdy, choć jesteśmy wobec nich również bardzo krytyczni i wytykamy wszystkie wybryki i wady. 
Sceny z przeszłości, gdy kręciła "Czarnoksiężnika z krainy Oz", gdy jako młoda dziewczyna dostała szansę na karierę (i widzimy jakim kosztem), mają nam dać wyjaśnienie dlaczego Judy dziś jest w tak wielkiej rozsypce. Nawet gdybyśmy tego nie zobaczyli  i tak pewnie obserwując jej funkcjonowanie, dalecy bylibyśmy od potępiania i rzucania oskarżeń o jakiejś fanaberie. Szukanie bliskości w kolejnych związkach i małżeństwach, mimo iż wszyscy widzą, że to raczej destrukcyjne, ratowanie się prochami i alkoholem, bezsenność, to sygnały wysyłane do otoczenia, mimo że na zewnątrz wciąż udawała twardą.
Zellweger gra wybornie. Tam gdzie trzeba wyciszeniem, w innych miejscach ekspresją i nawet wokalnie jest dobra! Chyba będzie Oscar

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz