poniedziałek, 27 stycznia 2020

Zacieralia 2020, czyli muzyka, procenty, zabawa

Kolejna odsłona Festiwalu Twórczości Żenującej za mną i wypada choć parę zdań napisać. Tym razem nie będę pisał zbyt wiele o atmosferze i o tym co różni Zacieralia od innych koncertów i festiwali - zerknijcie w zakładkę Przesłuchane/koncerty, tam znajdziecie ciut więcej z poprzednich lat. Choć nie jestem debiutantem i już wiele rzeczy mnie nie dziwi, to wciąż pewne rzeczy jednak zaskakują - choćby to jak chętnie ludzie rzucają się na ziemię by wić się jak dżdżownice, czy też jak radośnie przyjmowany jest przez publikę każdy wygłup na scenie i każde wyzwisko rzucone z publiki w stronę artystów. Tu raczej nie ma granic i miejsca na obrażanie się, dopóki nie dojdzie do rękoczynów.
Muzycznie też jest intrygująco, bo gdy w programie widzisz np. Drużynę 10 sedesów obok równie intrygującej Sekcji Muzycznej Kołłątajowskiej Kuźni Prawdziwych Mężczyzn, masz pewność, że element żenady i humoru będzie na pewno, ale gatunkowo muzyki nie możesz być pewny. Dominuje oczywiście rok, ale w przeróżnych odmianach.
W tym roku niestety tylko jeden dzień, ale wydaje nam się, że wybraliśmy z żoną ten ciekawszy. Choć tu nie ma nigdy pewności - części kapel i projektów się nie zna albo nie wiadomo czego się po nich spodziewać, bo każdy występ może tu być dość wyjątkowy. Organizatorzy w tym roku trochę przesadzili z cenami biletów, ale mimo to zgromadzili masę ludzi, bo Łydka Grubasa od roku robi furorę nawet w kręgach mało alternatywnych.


Konferansjerka Teściowej średnio udana, zdarzyło jej się kilka dobrych żartów, ale generalnie każde wejście to było wciskanie na siłę swojej piosenki - wychodziło to tak sobie. Za to reszta - dla mnie bardzo smakowita. Spóźniliśmy się co prawda na Coco Bongo, to co usłyszeliśmy sprawia jednak, że mam ochotę na więcej - kilka coverów, granie rockowe z jajem, dobry wokal i kontakt z publiką - nie jest źle. Tegoroczny festiwal jak dla mnie położyli dźwiękowcy, bo większość występów była taka, że słów prawie nie dało się zrozumieć. Co prawda publice to nie przeszkadzało i tak śpiewała swoje znając teksty (nie tylko hymn festiwalu), ale ja nie znam części tych numerów, nie słucham na co dzień Zaciera ani TPN25. A najbardziej żałowałem tego na występie kolektywu Ztvorki/El Dupa - dwie legendy łączą siły by wspólnie szaleć na scenie, fajna energia, a tu słabo, bo niewiele rozumiesz z wokalu (a śpiewa kilka osób). Muzycznie - petarda! Począwszy od kawałka Republiki rozbujali nas mocno, mimo że było widać że nie są do końca siebie pewni - znaki na scenie co kiedy i kto były zauważalne.
TPN25 podobał mi się w tym roku bardziej niż w ubiegłym, więcej było szybszego grania, a nie brzdąkania bez ładu i składu. Na pewno mocno przygrzała Transgresja - koncert dopracowany nie tylko muzycznie, ale i wizualnie, szkoda tylko że średnio wpisywał się w estetykę festiwalu. Panowie byli bardziej serio nie tylko w tekstach, ale i w zachowaniu na scenie. Przypominało mi to trochę późne nagrania Sweet Noise i słynny koncert na Woodstocku, czyli przedziwna mieszanka metalu i elektroniki. Na pewno ich siłą jest też ciekawa postać wokalisty.
Zacier to już legenda, ale w końcu on stworzył ten festiwal więc jego numery towarzyszą publice od dawna. Tu jednak też zaskoczenie, bo pod koniec wszedł na bardziej melancholijną nutę, a takich bardziej serio ballad się po nim nie spodziewałem.
Fajne show stworzył też Zenek Kupatasa - wszyscy przebrali się w jakieś sukienki, szlafroczki (choć to norma że na Zacieraliach kapele się przebierają), tu jednak chodziło o to, że muzycznie dali taką dawkę energii, że na sali się zakotłowało.
To wszystko jednak było dla mnie i dla wielu widzów tego wieczoru jednak jedynie przystawką przed gwiazdą wieczoru. Żal, że nie w pełnym składzie, bez dęciaków, ale Łydka Grubasa ma już w swoim repertuarze tyle hiciorów, że można było się spodziewać szaleństwa. Skakanie, śpiewanie, a raczej ryczenie i w moim przypadku ze zdumieniem obserwowanie jak tatuś z synem, którzy wbili się tuż przede mnie próbują się odnaleźć w tym szaleństwie. Ich uśmiechy przy ZUS-ie, Ogórze i innych kawałkach, ale i widocznie zażenowanie było dla mnie dodatkową zabawą.
Na Płonącą Pytę Nerona, czyli skład który pod wodzą Dr YRY wychodzi na finał (wszyscy, którzy chcą dalej grać i jeszcze trzymają się na nogach), niestety już nie zostaliśmy - żona już marudziła. 
Fajny wieczór, tym razem bez strat, telefonu pilnowałem, zabawa fajna, procenty (w moim przypadku) w normie, a wydanej kasy nie żałuję. Trochę szkoda, że obok występów muzycznych tym razem nie było lepiej przygotowanych jakichś happeningów artystycznych, bo przecież festiwal ma takie ambicje, a latania z gołym tyłkiem i improwizacja polegająca na przeszkadzaniu tym co się rozstawiają to ciut za mało. To już filmiki video były lepszym pomysłem. Na plus jednak na pewno to, że to jeden z niewielu festiwali, gdzie ludzie bawią się po jednej i po drugiej stronie sceny, ci którzy już skończyli schodzą do publiki i oglądają kolejne zespoły albo niespodziewanie do nich dołączają z instrumentami. To tworzy świetny klimat. 
Fotki z profilu FB Festiwalu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz