piątek, 10 stycznia 2020

Tam gdzieś musi być niebo, czyli nie za naszego życia...


Elia Sulejman przez długi czas nie tworzył nowych filmów, ale zdecydowanie warto było czekać. Kolejna dawka spojrzenia na świat w takim samym stopniu melancholijnego co i ironicznego, bawi i zaskakuje. Palestyńczyk kieruje kamerę na siebie, ale jednocześnie wyrusza w podróż po świecie, w którym jest obserwatorem. Zachwyca się, dziwi i co ważne nie komentuje... Ba, nie mówi nawet jednego słowa. Inni mogą mówić nawet za dużo, za czymś gonią, komentują, a on tylko patrzy. Czasem z uśmiechem, pobłażliwością, czasem ze zdumieniem. Życie na Bliskim Wschodzie, w Paryżu, Nowym Jorku niby toczy się w zupełnie innym tempie, ale wszędzie tam żyją ludzie, którzy marzą o podobnych sprawach: wolności, własności, zabawie i odpoczynku.

Ta podróż przez świat to cykl scenek, chwilami sprawiających wrażenie po prostu podglądania normalnego życia, a czasem w cudownie absurdalny sposób odgrywanych. Gdy wydaje się, że rośnie poczucie zagrożenia, ryzyko zamachów, nieufność między ludźmi, Suleiman wyśmiewa działania służb, pokazując ich realizujących czynności raczej mało profesjonalne. Śmiechem i satyrą, rozbraja się bomby i niechęć chyba skuteczniej niż manifestami i demonstracjami. Pokazując swoje starania o fundusze na produkcję filmu i odmowę z argumentacją, że ten film jest zbyt mało palestyński nie pokazuje tragedii ludzi, udowadnia że stereotypy działają w obie strony. Nie pozostaje chyba nic innego - zamiast szarpać się z ludźmi, którzy nie rozumieją jego spojrzenia na świat, może lepiej wrócić do Nazaretu i cieszyć się rzeczami prostymi, o których świat trochę już zapomniał.
Choć całość może sprawiać wrażenie bezładnej składanki z milczącym bohaterem, który tylko obserwuje to co się dzieje, nie ma tu nudy. Spróbujcie, a przekonacie się sami. 
Od dziś na ekranach kina studyjnych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz