sobota, 25 stycznia 2020
Pan T., czyli kto chce wysadzić ten Pałac?
Gdy czasem wpadnie jakieś zaproszenie na pokaz medialny, to niestety nie będąc dziennikarzem muszę nieźle się nakombinować - godziny do odpracowania, a czasem i urlop w pracy to jedyne rozwiązanie. Ale lubię to, bo czasem (rzadko) udaje się wtedy zrobić prawie całodniowy maraton filmowy, nadrabiając przy okazji zaległości filmowe. Kino Atlantic w samym centrum, z dobrym repertuarem i tanimi biletami sprawdza mi się wtedy idealnie.
Już szykuję się na przedoscarowe pokazy przedpremierowe jakie szykują z nowościami, a póki co notka o czymś co lada chwila zniknie z ekranów kin. Pan T. to przede wszystkim świetna rola Pawła Wilczaka, ale to jedna z tych polskich produkcji, na którą nie warto żałować paru złociszy, ciesząc się nią i licząc że w zalewie miernoty, będzie więcej takich perełek.
Trochę tej produkcji zaszkodziły spory i trochę dziwne zaprzeczenia jakoby scenariusz nie miał nic wspólnego z Leopoldem Tyrmandem. Wiadomo, że nie jest to biografia, ale inspiracje są dość wyraźne, więc może szkoda batalii - chyba że to element kampanii: niech mówią, nawet źle, ale niech mówią. Kim jest Pan T.? Artystą, który ma dość włażenia w dupę władzy, skazany jest więc na milczenie i na ostracyzm. Mieszkanie służbowe, więc grozi mu wyrzucenie, pieniędzy nie ma nawet na jedzenie, a ewentualne fuchy, choć konieczne budzą w nim obrzydzenie. Miałby zniżać się do korepetycji bez możliwości wybierania sobie uczniów (a raczej uczennic?).
Marcin Krzyształowicz stworzył film, w którym nie brakuje humoru, ale raczej nie jest nam z nim zbyt zabawnie. Mimo przerysowań, rzeczywistość jest rozpoznawalna i raczej do wesołości nie skłania. Może dwie dekady później łatwiej było o bycie w kontrze, ale lata 50 raczej nie były dla takich ludzi zbyt miłe, a każda inność budziła natychmiastowe zainteresowanie i reakcję.
Odwiedzanie podziemnych klubów jazzowych, sposób ubierania się, choćby cień krytycyzmu wobec władzy i można było narazić się na poważne kłopoty. Bohater, grany fenomenalnie przez Wilczaka ma w sobie jednak tyle ironii i uroku, że jakoś uchodzi mu na sucho odmowa grania jak nakazują. Nawet pomysły na powieść z wysadzeniem Pałacu, potraktowana najpierw bardzo serio jako nawoływanie do buntu, potem raczej wsadzona jest do teczki z napisem "niegroźny wariat". Ilu jednak było takich, którzy klaskali gdy kazano albo co gorsza, piętnowali innych jako wrogów ludu?
Czarno białe zdjęcia sprawdzają się idealnie, ale naprawdę największe brawa należą się za obsadzenie głównego bohatera - bez niego tego filmu by chyba nie było. Jak dla mnie: cudowny klimat, umiejętne wyważenie realizmu i absurdu, genialna rola główna. Tytuł jak najbardziej do polecenia. O ile kolejne Psy Pasikowskiego raczej niczym nie zaskoczą, tak Pan T. jest w pewien sposób powiewem świeżości w polskim kinie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz