Taki obraz wojny, bez wielkich scen bitewnych, nawet czasem bez namacalnej obecności wroga, ale z namacalną obecnością śmierci, już znamy, Sam Mendes do tego dokłada jeszcze ciekawy pomysł na zdjęcia, kręcone długimi ujęciami. I to właśnie zdjęcia są moim zdaniem najmocniejszą stroną tego filmu.
Fabuła nie jest skomplikowana, a powiedziałbym nawet, że dokonano w niej trochę uproszczeń i błędów, które mogą psuć przyjemność z oglądania. Oto dwóch młodych żołnierzy dostaje misję, by przedostać się przez linię wroga, by powstrzymać od ataku duży oddział brytyjskich żołnierzy - jeżeli nie dotrą do nich do świtu, tamci zostaną wciągnięci w pułapkę. Gra idzie o życie 1600 ludzi, a wszystko zależy od dwójki zdeterminowanych młokosów.
To wędrówka przez gnijące trupy, leje po pociskach, zasieki, ruiny i pustkowia, między szczury, przez ziemię, która miesiącami była strefą działań wojennych, gdzie nie ma już prawie nic żywego. Na czas seansu to jest centrum świata, na którym się skupiamy i nic innego nie jest ważne. Może i to jakiś niewielki wycinek frontu, ale dla nas i dla bohaterów nie istnieje nic innego.

Wizualna perełka, ale raczej z tych mało przyjemnych.
Filmu nie oglądałam i właściwie o nim nawet nie słyszałam, ale co poradzić: taka ze mnie kinomanka, jak z koziej... wiadomo co. ;) Za filmami wojennymi nie przepadam, wolę te sci-fi albo fantastyczne.
OdpowiedzUsuńwww.pomistrzowsku.blogspot.com