poniedziałek, 10 września 2018

Juliusz, czyli parę dni świra


Zrobił się cykl filmowy na blogu, od jutra jednak obiecuję więcej książek. I jakieś wyjścia teatralne i koncert na horyzoncie. Niby mam cały czas poczucie, że dużo rzeczy odrzucam, z wielu rezygnuję i generalnie mało gdzie chodzę, a kalendarz i tak jest zapełniony.
O "Juliusz" mogę napisać dzięki niezawodnemu KinoAtlantic, które zorganizowało kilka pokazów przedpremierowych - kto może niech jeszcze korzysta, bo w tym miejscu i bilety tanie. A premiera w piątek.
Dla wszystkich tych którzy na słowa "polska komedia" mają od razu wysypkę, tym razem szykuje się propozycja raczej nietypowa. Za scenariuszem tej produkcji (i częściowo za wykonaniem) stoi bowiem środowisko stand-uperów, co daje gwarancje, że będzie trochę inaczej niż dotąd. Czy lepiej, to już Państwo ocenią, bo to humor specyficzny, niektóre żarty są świetne, inne niestety żenujące, co daje dziwną mieszankę. To trochę tak jakby Dzień świra Koterskiego i choćby niedawny Atak paniki (pisałem o tym tytule na blogu), zmieszać i okrasić jeszcze energią komików, którzy silą się na to, by nawet na chwilę nie dać wytchnienia widzowi.

W efekcie mamy dość zaskakującą mieszankę. Jest to trochę klimatu komedii romantycznej, a do tego tragikomiczną, ale nie pozbawioną refleksji opowieść o nauczycielu plastyki, trochę dryfującym przez życie i mocno związanym emocjonalnie z ojcem, który jest źródłem nieustannych problemów (kapitalna rola Jana Peszka uzależnionego od seksu i od alkoholu), okraszają co i rusz sceny i dialogi, przy których to dławimy się ze śmiechu, to znów czujemy się lekko zażenowani, że kogoś to bawi. Sporą część tych najlepszych scen komediowych zgromadzono w zwiastunie, ale naprawdę całość nie jest wcale w takim samym stylu. Czarny humor (choćby cudownie zaskakująca scena ze Stuhrem), przeplata się z dowcipami dość ogranymi lub bardzo pikantnymi, a potem znowu akcja zwalnia, by powzdychać nad losem bohatera. Zaiste dziwna mieszanka. Trochę jednak obawiam się, że jeżeli komuś spodoba się jakiś element tej produkcji, nad innym będzie marudził. Na plus na pewno obecność scen, które niby niewiele wnoszą do fabuły, ale w których możemy zobaczyć kilka bardzo znanych osób w bardzo oryginalnym, nietypowym kontekście. Warto ich wypatrywać!

JuliuszA sama fabuła? Problemem Juliusza (Wojciech Mecwaldowski) nie jest nawet to, że ojciec ignoruje zalecenia lekarzy i prośby syna, by się ustatkować, ból z powodu tego, że nikt w szkole go nie szanuje, czy brak śmiałości do kobiet. Problemem jest to, że on wciąż boi się zmian. Marzy, ale nie robi nic, by coś zrobić w kierunku ich realizacji, wycofuje się, wyobrażając sobie, że i tak się nie uda. W towarzystwie swojego szalonego kolegi (Rafał Rutkowski) zachowuje się tak, jakby nie potrafił mu niczego odmówić i nawet gdy pozna kobietę, która wpada mu w oko (Anna Smołowik) potrzebuje tego, żeby go trochę popchnąć do uczynienia pierwszych kroków. Wkurza nas jego nieporadność, ale jednocześnie również rozczula i mocno kibicujemy mu, żeby facet się ogarnął.

Sympatycznie się to ogląda. Czy bawi tak, żebym wspominał to jako fenomenalną komedię? W moim przypadku nie, ale to pewnie kwestia tego co nas śmieszy. Komu nie przeszkadza spora ilość przekleństw, wulgarności, kogo bawi humor np. Abelarda Gizy (scenariusz Juliusza współtworzył właśnie on), wyjdzie zadowolony.
Juliusza uważam za całkiem niezłe, świeże spojrzenia na ten gatunek w naszym kraju - bez listy tych samych nazwisk w czołówce, napinki by ścieżka dźwiękowa, plenery i lokowanie produktu były zgodne z życzeniami producenta. Tu jest na luzie. I to też cieszy. Nie oglądamy po raz kolejny tego samego.

 

2 komentarze: