Film na pewno można nazwać zaskakującym, bo też sposób opowiadania tej historii, to dokąd nas prowadzi, różne punkty zwrotne, potrafią nieźle namieszać w głowie. Na pewno nie dostaniemy tu
tego, czego byśmy się mogli spodziewać po typowej kryminalnej intrydze. Los Angeles, ze swoim blichtrem Hollywood, tysiącami ludzi, którzy marzą, ale nigdy nie przekroczą tej magicznej linii sukcesu, stanowi tu fantastyczne tło dla pomysłów reżysera. Bohater, który jest typowym leserem, żyjącym z dnia na dzień, bez specjalnego celu i sensu, dziwnie bez przeszkód chodzi praktycznie wszędzie gdzie chce, potrafi wejść w pidżamie na raut dla najbogatszych i jakoś nikt mu w tym nie przeszkadza. Jest niczym Alicja w krainie czarów, podążająca przed siebie, zdziwiona, ale jednocześnie bez przerażenia przyjmująca to co ją spotyka. Idzie spokojnie przed siebie, szukając wyjścia i odpowiedzi. To co realne miesza się z jakimiś miejskimi legendami, odniesieniami do popkultury i wizjami niczym ze snu.
Dodajmy do tego ciekawą ścieżkę dźwiękową, nawiązującą mocno m.in. do Nirvany i uzyskujemy film, który będzie najbardziej czytelny dla pokoleń dzisiejszych 30 i 40 latków, którzy będą łapali pewne konteksty, nawet czasem ciut absurdalne pomysły. Dla nas dyskusje nad tym czy jest jakiś ukryty przekaz w płycie puszczonej do tyłu, emocjonowanie się komiksowymi historiami, to rzeczy zrozumiałe. Dla młodszych pewnie nie, bo płyty CD nawet nie da się tak odtworzyć. Klimat jak z kina neo-noir, ale "Tajemnice Silver Lake" najlepiej trawi się gdy nie bierzemy go do końca na poważnie, gdy damy się poprowadzić tej historii bez zastanawiania się: ale przecież...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz