piątek, 6 listopada 2015

Spectre, czyli mówią że jesteś skończony


No i tak. Dzięki Multikinu razem z Marcinem (blog Pan Kulturalny) jesteśmy już po premierze najnowszego Bonda, a ponieważ wiem, że on będzie trochę kręcił nosem, a mi się podobało, staram się go wyprzedzić z wpisem, żeby wyszło na moje. Na ekranie Bond słyszy, że już się skończył, ale wciąż daje radę, ja bym więc nie zamykał tak szybko drzwi za tą serią, nawet jeżeli Craig już nie zagra. Może znajdzie się nowy odważny, który poprowadzi ten statek na nowe wody. Mendes już w "Skyfall" (tu moja notka - Skyfall, czyli stary pies, nowe sztuczki) pokazał, że można pokazać tę historię trochę inaczej. W "Spectre" mam wrażenie, że próbował trochę podomykać pewne wątki z przeszłości, jest sporo nawiązań do dawnych filmów cyklu (niektóre dość zabawne), zrezygnował z tego nostalgicznego klimatu, który tak zaskoczył w przedostatnim filmie. Teraz Bond znowu jest sobą - obrywa, ranią go, wysadzają, a on tylko się otrzepuje, poprawia garnitur i idzie dalej. A w następnej scenie znowu jest nieskazitelny. Chyba właśnie takiego go zapamiętaliśmy najbardziej. Jest coś niesamowitego, że w czasach gdy przy każdym prawie filmie kłócimy się i obrażamy za drobiazgi, twierdząc, że nie są prawdopodobne, tu bawimy się nawet największymi bajerami. Bo taka konwencja. Można więc spowodować największą nawet katastrofę, po czym okazuje się, że łącznie z kierowcą/pilotem nikomu prawie nic się nie stało. Ofiar nie widać (wkurzające to było szczególnie w początkowych scenach z Meksyku). Bo liczy się akcja i główny bohater, który ma ją doprowadzić do końca.

Oj chyba z sentymentu wrócę sobie do wszystkich części. W końcu seria jest skompletowana na półce.


Na Bondzie nie ma co zbyt wiele myśleć, kombinować nad prawdopodobieństwem. Albo kupujesz tę konwencję i się nią bawisz albo po prostu nie masz co tego oglądać. Tu nie chodzi o same pościgi, sceny walki, spektakularne wybuchy i akcję. Bond to niepowtarzalny klimat, łączący sensację, napięcie z humorem i prostotą historii (tu nie ma kombinowania, zwykle od początku wiadomo kto z kim walczy). No i on - Agent 007, cyniczny, profesjonalny, elegancki w starym stylu, ale i potrafiący odnaleźć się z nowoczesnych gadżetach. W "Spectre" właśnie taki jest. I chyba jedno co może zaskakiwać to uczucie jakim obdarza jedną kobietę (Bond i monogamia?). No i finał, który zdaje się sugerować nie tylko pożegnanie Craiga, ale i całej serii. 007 na emeryturze? Oby nie wyszło to tak koszmarnie jak staczająca się formuła "Szklanej pułapki". Kurcze, naprawdę żal by było. Bond udowadnia, że agenci są nadal potrzebni i żadne kamery, systemy informatyczne nie zastąpią faceta z licencją na zabijanie.

Ciekaw jestem uwag Marcina, ale jeżeli miałbym się czegokolwiek czepiać to chyba czarnego charakteru. Waltz w tej roli jakoś mnie nie przekonuje, ale akurat postacie "złych" zawsze w Bondach były trochę groteskowe, przerysowane, dostajemy więc kolejnego szaleńca, który niby jest geniuszem zła, a robi błędy niczym przedszkolak. Taka konwencja i tyle. Nie ma się co czepiać. Zamiast zastrzelić lub szybko wykończyć przeciwnika, każdy bandzior ma ambicję by zadać "dobremu" trochę cierpienia, a potem się dziwi, że ten jednak się wymiksował z tortur i przyszedł się zemścić.  
"Spectre" nie ma ambicji do tego, by startować w kategoriach zaskakujący thriller, fenomenalna sensacja z niepowtarzalnymi efektami. Operuje starymi schematami i pomysłami, które już widzieliśmy, twórcy dali sobie trochę luzu, by pobawić się w ramach tego co stworzyło legendę. Film zwalnia tempo, pozwala na zaczerpnięcie oddechu i znowu startuje niczym kolejka górska. I właśnie takiego Bonda lubię. Nie skomplikowanego. Czysta rozrywka.
A dialogi podobnie jak w "Skyfall" po prostu świetne! 

Słabe strony? Oczywiście brak na ekranie Judi Dench. Fiennesa lubię, ale nie ma tej charyzmy. W ogóle stwierdzam, że tu praktycznie niewiele postaci może konkurować z Craigiem pod względem naszej uwagi. Wszyscy jakby zostali zepchnięci do tła (Monica Bellucci) albo nie mają tej iskry, która by nas zahipnotyzowała (niestety Léa Seydoux). To już więcej chemii czuje się przy scenach z Moneypenny (Naomie Harris). No i piosenka tytułowa. Kurcze za nic nie chce wpaść w ucho. I to co widać na ekranie podczas niej też rozczarowuje. A przecież Bondy zachwycały czołówką nie raz.  

Co ja będę gadał. Idźcie zobaczyć na dużym ekranie. A ja kłaniam się za zaproszenie na NMF. Dzięki Multikino!





4 komentarze:

  1. Nigdy nie byłam fanką Bonda i jestem przekonana, że już nią nie zostanę, więc odpuszczam sobie. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Domyślam się, że "Spectre" jest schematyczny, ale nie można tu oczekiwać wielkiego wow w zakresie zaskoczenia. Mimo wszystko, ja chętnie obejrzę, a z tego co wiem, to angielscy bukmacherzy widzą Damiana Lewisa jako nowego Bonda. Kto wie :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. średnio mi pasuje, ale w sumie było już trochę zaskoczeń...

      Usuń
  3. Fajny artykuł. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń