Kupiłem książkę Hanny Bakuły „Moja firma
portretowa. Pierwszy krąg” doskonale znając wcześniejsze utwory artystki, stąd
też zdawałem sobie sprawę z tego, czego mogę się spodziewać. Nie zawiodłem się,
bowiem znów trafiło mi się dziełko przesycone tym fantastycznym humorem, którym
Pani Bakuła czaruje w każdej swojej książce czy nawet wywiadzie. Kobieta
niebanalna, nieprzeciętnie inteligentna, wielu talentów, prawdziwy człowiek
renesansu. „Moja firma portretowa...” potwierdza wszystkie o niej opinie.
Jest... znakomicie!
Niebywałe,
jak wiele siebie odnaleźć można czytając tę obłędną książkę. Kiedy autorka
opowiada przezabawną anegdotę o tym, jak to po swojej pierwszej szkolnej próbie
malarskiej stała się artystką niedocenioną, która dodatkowo ma nazajutrz
przyjść do szkoły z mamusią, widzę siebie z lat szkolnych, w sytuacjach, w
których najwierniej oddane podobieństwo oceniane było najgorzej, gdy
zdecydowanie mniej udane prace wychwalane były przez „plastyczkę” pod
niebiosa...
W
tok wywodu malarskiego Hanna Bakuła wplata też gorzko - ironiczne, a zarazem
niezwykle celne opinie na temat świata, w którym żyjemy. Pisze choćby: „Wtedy
ceniono osoby zdolne. Teraz mam wątpliwości.”. Przy okazji daje nam niezwykły
wykład na temat portretu, skąd się wziął, jakie są jego rodzaje, co robić, by
był udany? Dowiadujemy się, jaki typ człowieka maluje się najprzyjemniej i czy
obowiązujące dziś kanony piękna są ulubionymi modelami artystki. A wszystko to
okraszone wspaniałą galerią prac autorki, z których co jedna – to ciekawsza.
Czy
wiecie na przykład, że mężczyźni robią sobie portrety równie chętnie jak
kobiety, tylko wstydzą się tego? Sporo
historii związanych z takimi portretami przytacza autorka, a to opowiadając o
niczego nieświadomym prezesie pewnej firmy, wrobionym portret, a to o zamożnym
myśliwym, który przez wiele godzin stał ze sztucerem, w kurtce z antylopy i
kapeluszu z otokiem z rysia, bo tak chciał siebie zobaczyć na obrazie... No i
te cudowne „bomby” co chwilę, w postaci twierdzeń typu: „Portret maluje się
łatwo, jak się umie”. Niezłe, prawda?
Wielką
zaletą książki są też plastyczne opisy okoliczności powstania wielu portretów
namalowanych przez Panią Bakułę, która ze swadą opowiada o tym, kto był jej
ulubionym modelem (a nie, nie powiem, kto to był – musicie sami przeczytać!),
kto zaś wymagał większych zabiegów, by obraz uznać można było za udany. O tym,
że portretów nie daje się w prezencie przyjaciołom, bo ciąży na tym zdarzeniu
pewne fatum, też wcześniej nie wiedziałem. Ileż to się człowiek dowie nowych
rzeczy dzięki Pani Bakule! Powszechnie wiadomo, że najlepiej jest obracać się w
towarzystwie ludzi od siebie mądrzejszych, więc zawsze i wszędzie chętnie będę
czytał książki „Witkacego w spódnicy”. A przy okazji – i mnie zdarzyło się raz
w życiu pozować do portretu! W zabawnych zresztą okolicznościach. Jeszcze w
czasach studiów – a więc pół życia temu – koleżanka z roku zaproponowała mi, że
mnie namaluje. Zdziwiłem się i spytałem się, dlaczego akurat ja! Nie połechtała
mojego ego mówiąc, że jestem aż tak przystojny, powiedziała za to, że znają
mnie wszyscy i jeśli będzie pokazywała ten portret jako swego rodzaju próbkę,
ludzie będą zamawiać kolejne jej prace. Miała rację, więc nie obraziłem się
wcale, nawet gdy moja ulubiona pani dydaktyk, postrach uczelni, stwierdziła, że
owszem - widziała tę zmazę wiszącą gdzieś na uczelnianym korytarzu... Dziś – z
perspektywy czasu – wiem już, ze ktoś, kto potrafi malować portrety, dowiaduje
się z rzeczy, których sami nie zauważamy w życiu, prawdy o nas samych. Moja
portrecistka powiedziała mi wówczas kilka zdań o mnie – niemal mnie prywatnie
nie znając. Okazało się, że z tego, jak układam usta, jak patrzę, wywnioskowała
to i owo. Dziś mogę to przyznać – powiedziała to, do czego nawet dziś nie przyznałbym się pewnie publicznie... A
więc: coś w tych portretach jest!
I na zakończenie:
książkę zapewne dostanie ode mnie zaraz Mirka, również fanka twórczości Hanny
Bakuły. A potem ruszy do ludzi na kolejnych organizowanych przez nas „Półkach do Spółki”. Na które serdecznie zapraszam...
S
Świetna recenzja. Hannę B. kojarzę tylko jako telewizyjną - nieco wulgarną skandalistkę. Po tej recenzji mam ochotę sięgnąć po publikację i spróbować zrozumieć tę artystkę, tę osobę.
OdpowiedzUsuń