wtorek, 10 listopada 2015

Zawód szpieg, czyli sorry, taką mamy pracę

Przy Bondzie prawie wszystkie filmy szpiegowskie wydają się jakieś marne. No bo jak to? To oni nie działają sami? Tygodniami planują akcje, a ktoś musi zatwierdzać im preliminarze? Trochę to nudne, nie?
"Zawód szpieg" zapowiada się jak niezły thriller szpiegowski - oto agent amerykański próbuje wyciągnąć kogoś z chińskiego więzienia, ale niestety zostaje złapany. Spodziewamy się, że jego rodacy wyruszą natychmiast na ratunek. A tu gucio... Ważniejsze są dobre relacje z Chinami i wymiana gospodarcza z nową potęgą, w czasach gdy Stany pogrążają się w kryzysie.



Na szczęście agenta może uratować jego mentor, który kiedyś wprowadzał go w tajniki służby. Gdyby tylko jego pogrywki z przełożonymi stanowiły większą część filmu, mogłoby to się oglądać bardzo sympatycznie. Niestety to napięcie budowane w siedzibie CIA (jak tu cholera wykombinować pomoc, gdy oficjalnie jest to zakazane, a ja pracuje tu ostatni dzień przed emeryturą) osłabiają wszystkie fragmenty wspomnieniowe. No zgoda, pokazują one tło, wyjaśniają jak doszło do akcji zakończonej wpadką, ale mimo wszystko nasze zaciekawienie mocno siada przy tych opowieściach. Nawet sceny przy stole do przesłuchania i dyskusji biurokratów mają więcej życia niż te pożal się Boże "akcje" z przeszłości.
Na plus trochę tła - jak wygląda szkolenie agenta i z jakimi decyzjami muszą się zmagać. Zadanie to zadanie i koszta (trupy cywili) są mało istotne. Wlicza się to w koszty.
Po świetnym początku, zwolnieniu tempa i długich wspominkach, nawet finał już nie robi takiego wrażenia. A szkoda bo Robert Redford i Brad Pitt zasługiwali na trochę lepszy scenariusz. Samo poprawianie ciemnych okularów nie zrobi z nikogo agenta...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz