sobota, 20 lipca 2024

Kulturowo, historycznie i kulinarnie, czyli Wigry i Suwalszczyzna zapraszają nie tylko do lektury

Parę lat temu trafiłem za radą koleżanki na stronę wydawnictwa Paśny Buriat i wziąłem kilka książek Wojciecha Koronkiewicza, które połknąłem z zachwytem. Od tego czasu podglądam ich ofertę i czasem coś tam wezmę - szykujcie się więc, że niedługo będzie duuuużo o Podlasiu i o wschodnich terenach Polski, bo właśnie tamte rejony wydawnictwo postanowiło promować.
Ja dziś trochę bardziej na południe, na Lubelszczyźnie, a niedługo jeszcze niżej, ale Notatnik póki co zostaje bardziej na północ. 


Dziś o dwóch pozycjach, świeżutkich i jeszcze pachnących farbą. Wigry - Przewodnik Kulturowy,
nosi podtytuł Opowieści o miejscu utkanym z drzew, wody, mgieł i ludzkich pragnień. Poetycko i zagadkowo. Czego się spodziewać po książce Macieja Ambrosiewicza?


 

Przede wszystkim historii. Podanej tonem gawędy, bez jakichś wyznaczonych ram chronologicznych, zasypywania nazwiskami i datami. To opowieść o miejscu i o różnych zawirowaniach historycznych wokół niego. Kto pierwszy zwrócił uwagę na ten malowniczy półwysep i jak trafili tam Kameduli? Jak rozwijał się klasztor i jego sława, czy to co możemy oglądać współcześnie ma wiele wspólnego z pierwotnymi założeniami architektonicznymi?

Na pewno ładnych zdjęć - to duży plus, nawet jeżeli większe wrażenie robią te współczesne, bo ryciny sprzed wieku i starsze niestety mam wrażenie że są dość powtarzalne.

 

Kuszenia nas opisami przyrody, samego klasztoru, okolic (czyli Suwalszczyzny), byśmy wreszcie wyruszyli i zobaczyli to wszystko na własne oczy, bo ten region kraju wciąż jest mało odkryty.

Tego możecie się spodziewać i to dostaniecie. Ja byłem trochę zawiedziony, bo spodziewałem się chyba mniej przeszłości, a bardziej dotykania jej dziś (trochę jak książki Koronkiewicza), poprzez to co możemy zobaczyć, czego dotknąć. Brakuje życia, ludzi. Są ale jedynie ci którzy kiedyś coś zrobili dla tego miejsca, złego lub dobrego, ale to też wspomniane zdawkowo, bez większych emocji. Chyba jako jedyną ciekawostkę, którą wielu wyniesie z lektury, to rzucone tu i ówdzie zdanie, że ci Kameduli, to nie byli tacy święci jak by się chcieli przedstawiać. Reguła surowa, ale przecież pokus wiele, prawda?

Nie zabraknie opisu wizyty Papieża Jana Pawła II w tym miejscu, to jednak taki dodatkowy bardziej współczesny smaczek i raczej nie spodziewajcie się jakichś mniej znanych wspomnień z tym związanych - podobnie jak cała reszta, opowiedziane jest to niby lekko, bez zadęcia, a mimo to również bez tej iskry, która czasem przy reportażach aż nie pozwala na odłożenie książki, budzi emocje i ciekawość. 
Raczej dla tych, którzy szukają w książkach faktów, historii, detali architektonicznych, a nie emocji.   


 

Druga pozycja za to paradoksalnie te emocje wywołuje w dwójnasób. To druga odsłona czegoś co można by nazwać przewodnikiem kulinarnym. Pierwsza część to były podróże po Podlasiu, tym razem Suwalszczyzna. Częściowo smaki podobne, ale i nie do końca - w końcu tu już również wpływy kuchni litewskiej, dużo więcej jezior, a zatem i ryb. Może jeszcze jakieś różnice by się znalazło. Powiem Wam jak przeczytam część pierwszą, bo właśnie zakupiłem.

U Pana Boga przy stole - trochę ukłon do filmu, ale i do tych skojarzeń jakie często mamy z regionem. Tu ludzie są serdeczni, otwarci, gościnni, nigdzie się nie spieszą, przyjmują cię tak jakby gościli samego Pana Boga, a swoją miłość okazują m.in. poprzez jedzenie. Sama natura, lokalne produkty, sycąco, smacznie, może i ciężko, ale przecież nie samymi sałatkami człowiek ma żyć.

 

Schemat prosty - krótkie informacje o miejscowości, okolicach, a potem już lecą same rekomendacje lokali. Tak - dokładnie. Autorzy (Michał Skoczek, a w pierwszym tomie również
Paweł Kotwica) jeżdżą i biesiadują, a potem opisują wrażenia. Nie chcą nic za darmo, nie gwiazdorzą, nie ma tu ściemy, czy reklamy - jak coś polecają to dlatego, że im smakowało, a skubani potrafią opisać to tak, że ślina cieknie przy samych literkach. A co dopiero mówić o tym, jak robi się nam przy zdjęciach. Ach...


I choćby komuś było już nadto, czytać po raz 30 o kartaczach, kiszce, babce, czy podobnych specjałach, które przecież prawie zawsze w regionie na stole muszą się pojawić (podlane kwasem chlebowym), to powiem Wam, że i tak człowiek sobie myśli: muszę pojechać i sam się przekonać. Albo: ile już lat nie jadłem takich specjałów zrobionych od serca?

Augustów, Sejny, Suwałki, Wigry, Stańczyki, Giby i jeszcze sporo innych miejsc. Od restauracji z gwiazdkami do niepozornych lokali czy nawet budek otwieranych jedynie na sezon. I tylko mieć nadzieję, że nie będą tak szybko się zmieniać, zamykać, jak w innych regionach Polski, bo strata byłaby niepowetowana.

Ta książka to jednak nie tylko rekomendacje knajp i opisy tego co można zjeść. Równie cenne, a może i cenniejsze mogą okazać się przepisy na te dania wyciągnięte od właścicieli tych miejsc! Możecie więc nawet sami spróbować odtworzyć te dania u siebie w domu. O ile macie podobnej jakości produkty i włożycie w to tyle samo serca. Ja już zaczynam eksperymentować, choć nie wiem czy nie uznano by mnie za profana, bo babka ziemniaczana bez boczku (a z wędzonym i podsmażanym tofu) to raczej wersja mocno różniąca się od oryginału.

Powiem Wam tak. Zwykle większość książek jakie recenzuję oddaję dalej, bo i nie mam na wszystkie miejsca, nawet jeżeli tak jak teraz kupuję je za własną kasę. Tej nie oddam. I będzie mi przypominała gdzie mam zaplanować jakiś wypad w nieodległej przyszłości. Co daj nam (czyli również tym, których będę mógł tam zabrać) Panie Boże. 

Amen.







1 komentarz:

  1. Bardzo lubię tamte rejony. Bardziej, niż sąsiednie Mazury, na których jednak znalazłem żonę :) Zapewne więc sięgnę po tę książkę.

    OdpowiedzUsuń