Dziś trzypak z superbohaterami. Ale jakże inaczej się na nich patrzy w każdym z tych filmów.
Chiny często sięgają do legend, do swojej historii, tam kreując historie z wielkimi intrygami, bohaterstwem, zdradą, miłością i poświęceniem. I dzięki włączaniu w to elementów sztuk walki, sporych pieniędzy, udaje się czasem zawojować tymi obrazami świat.
"Cień" tego nie osiągnął, ale chyba głównie na inne rozłożenie akcentów - mniej tu kina akcji, prostej fabuły, a więcej artyzmu i nacisku na klimat. Muzyka i zdjęcia są spektakularne, choć trzeba trochę smaku, by je docenić (bo niektórych mogą nawet drażnić).
Nie pomaga też dość zawiła historia, w której ważnym elementem są podmiany postaci, a wraz z nimi zmienia się motywacja do działania. Co więc jest wymuszone, a co wynika z naturalnych odruchów, co jest autentyczne, a co jedynie grą?
Więcej tu polityki, spisków, dziwnych podchodów, niż samych walk, które kojarzą nam się z filmami z elementami sztuk walk wschodnich. Jakże jednak to co widzimy jest smakowite - to bardziej taniec niż nawalanka. A wszystko dodatkowo pięknie sfilmowane z niewielkimi jedynie kolorowymi wstawkami (np. krew) w czarno białe zdjęcia. Może i trochę jest w tym komiksowości, ale wizualnie - cudo. Fabularnie trochę niestety nuży.
Ptaki nocy i dodajmy od razu podtytuł: fantastyczna emancypacja pewnej Harley Quinn to oczywiście zabawa schematami znanymi z uniwersum DC Comics. Po Legionie samobójców ktoś chyba po prostu uznał, że postać zasługuje na rozbudowę jej wątków - że niby postacie kobiece w tej chwili są na propsie? Partnerka Jokera zbiera wokół siebie jeszcze kilka pań, które będą ją wspierać w tym by chronić pewną dziewczynkę, poszukiwaną po tym jak ukradła cenny kamień.
Gotham w tym wydaniu nie ma zbyt mrocznego klimatu, no bo jak tu się bać przestępców, których mogą pokonać panie wykonujące lepiej lub gorzej jakieś akrobatyczne sztuczki. Ani to drugi Deadpool bo jest jednak grzeczniej, ani też jakieś wciągające kino akcji, bo fabuła jest nijaka. Obrazki migają, ścieżka dźwiękowa sprawia, że tupiesz nóżką, ale to jednak wata cukrowa, o której za chwilę chce się po prostu zapomnieć.
Gundala - znowu komiksowy bohater, choć wrzucony w dużo poważniejszą historię. I zdaje się początek pewnego uniwersum, bo film kończy się zapowiedzią kolejnego zmagania sił dobra i zła. Indonezyjska produkcja chwilami przypomina mi kino Bollywood, tyle, że zamiast tańca mamy jakieś sceny walki - natomiast słodkie nuty, ckliwość i podział na czarne i białe, jest dla tego kina dość charakterystyczny. Warto to zobaczyć choćby jako ciekawostkę kulturową, bo u nas takie rozwiązania scenariusze szybko zostałyby obśmiane, a tu najwyraźniej publiczność tu kupuje.
Choć bohater przez długi czas nie chce się angażować w walkę ze złem, którego jest świadkiem, bo uważa że jest za słaby, twórcy filmu wskazują na to, że siłą jest sama idea walki ze złem - wystarczy by ktoś się odważył, a pójdą za nim inni. Mamy więc bohatera, który nie jest idealny, musi ładować swoje moce i nie zawsze wygrywa. W tej bajce jednak musi być morał i może on nas nawet dziwić pewnego rodzaju surowością (za łapówki zostaniesz ukarany, nawet jeżeli to robiłeś w dobrej wierze). Bajka oczywiście pozwala na uproszczenia, ale jednak wyraźnie odwołuje się do pragnienia sprawiedliwości społecznej, do prawdziwej demokracji, a nie rządów bogatych i silnych, którzy mają lud w ..... Może dlatego takie produkcje tam się tak podobają?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz