Późno zacząłem przygodę z powieściami Katarzyny Bondy, więc spotkanie z jej pierwszymi książkami, z profilerem (czy też psychologiem śledczym) Hubertem Meyerem wciąż mam przed sobą. Może przeczytanie najnowszej odsłony tego cyklu zmobilizuje mnie do sięgnięcia po to co było wcześniej? Ciekawe, że w obu seriach autorka stawia właśnie na połączenie psychologii z kryminologią, choć metody swoich bohaterów opisuje w tak różny sposób. Bliższe moim wyobrażeniom jest siedzenie w aktach, choć troszkę teatralne pomysły Meyera na pewno są bardziej widowiskowe, lepiej też wypadają na kartach książki, bo dzięki nim różne elementy lepiej układają się w całość. Po co tłumaczyć na podstawie czego wyciąga się wnioski, skoro można coś odegrać albo sprowokować do reakcji, żeby policjanci którzy są tego świadkami na własne oczy zobaczyli, że to nie żadna czarna magia ani teorie wyssane z palca.
Coś jednak nie do końca mi gra w tej historii.
I nie chodzi o to, że łączy się dwie przypadkowe sprawy, z których jedna ma być tylko przykrywką, by załatwić drugą, a potem okazuje się, że one i tak były ściśle powiązane. Pojawia się raczej problem, który już miałem przy cegłach "Cztery żywioły Saszy Załuskiej" - jak się zbierze za dużo pomysłów, wątków, to potem trudno je sensownie połączyć, jedne są niedokończone, inne zszyte na siłę, a czytelnik nawet nie tyle się gubi w całości, co traci zainteresowanie. O ile w grubych tomiszczach to był efekt rozdmuchania historii, o tyle w "Nikt nie musi wiedzieć" to zaskakuje, bo objętość narzucała by raczej pilnowanie zwięzłości całości. I tak wątek morderstwa w Mosznej (kocham to miejsce więc za to ode mnie duży plus), jest na tyle skomplikowany, że mógłby zapewnić frajdę, ale nie, trzeba było dorzucić do tego jeszcze przynajmniej dwie inne, nie mniej skomplikowane sprawy, narobić smaku i zostawić z finałem, który niesie rozczarowanie.
Meyer jest na tyle ciekawą postacią, działającą trochę jakby obok oficjalnie prowadzonego dochodzenia, że śledzi się jego ruchy z dużą ciekawością. Słabiej niestety wypadają postacie go otaczające, które czasem wnoszą więcej zamieszania niż sensownego wsparcia (choć wydawałoby się to naturalne). Samotny wilk, mający wciąż kolejne hipotezy, które chce sprawdzać, podważający wydawałoby się pewne dowody, no czy ktoś taki może nie wkurzać policjantów, którzy chcieliby szybkich efektów?
Mam więc dylemat - to nie jest zły kryminał i spokojnie mógłby wskazać fragmenty, które były nawet bardzo dobre, ale całość niestety jest trochę przekombinowana i nie budzi już tak wielkiego entuzjazmu. Czy fani cyklu, znając przeszłość bohatera znajdą tu więcej frajdy? Być może. Moja ocena nosi jednak tą skazę, że nie czytałem poprzednich tomów, nie wiem nawet do końca z czego wynika zmęczenie i frustracja bohatera na początku (planuje sobie kilka dni urlopu zalewając się w trupa w domu).
PS Szkoda, że wydawca pozostawił w tekście stosowane zamiennie określenie zamek i pałac wobec Mosznej - to jednak mało profesjonalne. Wiem, że nawet gospodarze przyjmują nazewnictwo "zamek", ale zdecydowanie mamy do czynienia z pałacem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz