wtorek, 11 maja 2021

Pakiet biograficzny, czyli Jestem najlepsza. Ja Tonya, Colette i Na śmierć i życie

Z recenzją Klangora czekam na ostatni odcinek, zaczynam przygodę z Mrs America, coś tam pewnie jeszcze wypatrzę, więc mimo mniejszej ilości czasu na oglądanie, notek nie zabraknie. A dziś trzy rzeczy z wątkami biograficznymi. Różne, ale skoro się nazbierały trzy, to nie ma co dłużej czekać.

"Jestem najlepsza. Ja Tonya" ma potencjał przyciągnięcia uwagi widza, bo przecież wszyscy kochamy filmy o sporcie. Tu jednak niewiele będzie samych zmagań sportowych, a więcej jest frustracji, trudnego życia, biedy, kompleksów i zwykłej ludzkiej głupoty. Historia łyżwiarki Tonyi Harding to niełatwa droga na szczyt i jeszcze szybsza droga w dół. Jednak ta druga część nie do końca była jej zasługą - przyczynił się do tego raczej były mąż i jego durny przyjaciel, którzy postanowili wykończyć jej konkurencję. A gdy policja doszła do nich, opinia publiczna natychmiast połączyła z całą sytuacją również i ją. Jak startować w takich warunkach, gdy czujesz, że wszyscy cię obserwują, nie specjalnie myśląc o tym jak tańczysz na lodzie, tylko próbując dojrzeć w tobie okrutną kobietę, która potrafi zlecić skrzywdzenie innego człowieka.

 
Film raczej nie da odpowiedzi gdzie leży prawda - śledzimy pewną wersję wydarzeń, ale na to wciąż nakładamy komentarze bohaterów, którzy relacjonują i komentują ją po swojemu, mamy więc do czynienie z fabułą, która udaje dokument, ale jednocześnie z przymrużeniem oka podkreśla subiektywność tego co usłyszymy. Widzimy siniaki, wściekłość, emocje, ale gdy grająca główną bohaterkę Margot Robbie komentuje to w dość chłodny sposób, sami nie wiemy co myśleć. Obserwujemy brak wsparcia, pieniędzy, złą prasę, ale znowu - nie wiem na ile to obraz, który jest skażony jej odczuciami. Na pewno bardzo poruszająco wypada wątek relacji z matką - surową, odpychającą, nigdy nie dającą ciepła. To mogłaby być ciekawa, dramatyczna opowieść o tym jak trudna sytuacja na starcie nie daje równych szans i jak mimo talentu trudno się przebić do czołówki. Tyle, że główny wątek podany jest w tonie dość komediowym, przez co cała historia traci trochę na powadze.  
Ogląda się za zainteresowaniem, ale potencjał tej biografii mam wrażenie, że nie został wykorzystany.


Colette - a dokładniej Sidonie-Gabrielle Colette to postać trochę jakby nie pasując do swoich czasów. Przynajmniej tak ją przedstawiono w filmie. Wciąż w cieniu męża, który nawet jej powieści przypisywać sobie, zakompleksiona, szukała ucieczki w romansie... z inną kobietą, w dodatku kochanką jej męża. Dziwny związek, bo i spora różnica wieku, wykształcenia, a po pierwszym etapie, gdy młoda dziewczyna była ewidentnie zahukana, sugeruje nam się jej powolną przemianę i wyzwolenie. Żeby było ciekawe, wspierane również przez jej męża.
Może stały za tym pieniądze - wszak jej doświadczenia, które przenosiła na papier w cyklu o Klaudynie, przynosiły im nie tylko sławę gorszycieli, ale i spore zyski. Wszyscy o tym mówili i wszyscy chcieli to czytać. Tyle, że splendor przypadał głównie mężowi, który firmował jej książki jako autor i dużo kosztowało ją walk, by potem udowodnić swój wkład.
Ciekawa postać, choć wydaje mi się, że jak na dziewczynę z prowincji sugerowana przemiana następuje zadziwiająco szybko, chyba za bardzo uwspółcześnioną tą postać. A może się mylę? W końcu dalsze jej życie pokazało, że to raczej jej wewnętrzne pragnienia i pomysły pchały ją do działania, wbrew ludzkim osądom, może więc od zawsze nosiła w sobie iskierkę buntu. 



Na śmierć i życie. Wystarczy kilka nazwisk postaci, które pojawiają się w tej historii i od razu robi się ciekawie. Ginsberg, Burroughs, Kerouauc. Słynni beatnicy, buntownicy, weszli na stałe do historii, choć ich droga do tego, by stać się dojrzałymi twórcami na pewno była długa. Może właśnie wszystko to co może wydawać nam się trudne, gorszące, czy bulwersujące, przekraczanie granic moralności i norm społecznych, sprawiło, że potem potrafili również odważniej niż inni przelewać słowa na papier.

Na śmierć i życie opowiada o tym jak się poznali i o wydarzeniu, które mocno mogło wpłynąć na ich początki. Młodzi studenci, rozmiłowani w muzyce, używkach, eksperymentach, chcieli szukać czegoś nowego, nie tylko w doświadczeniach własnych, ale i w literaturze, dusząc się w sztywnych ramach klasycznej edukacji. Obiecują sobie przyjaźń (w grupie jest jeszcze Lucien Carr), ale nie do końca panują nad tym co się wokół nich dzieje.
Można to potraktować jako wstęp do biografii tych panów, a pewnie dla niektórych magnesem może okazać się rola Daniela Radcliffa. Sam film przypadnie do gustu tym, którzy nie boją się atmosfery dzikich dyskusji o granicach wolności, w oparach dymu, alkoholu, poezji i jazzu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz