Mieliście kiedyś tak, że świeżo kupiona książka, wy wciągnięci na maksa, a tu zonk, bo nie ma w niej ponad 20 stron? Ot chochlik drukarski pozamieniał strony, ale weź człowieku i czytaj jak masz dziurę fabularną... Wydawnictwo nie odpowiada. No co mogę zrobić? Iść do księgarni i prosić o wymianę? Uznają albo i nie... A ja chcę czytać. Chcę wiedzieć co było dalej.
I dzięki Panie Boże za takich autorów, którzy pochylą się nad dolą czytelnika z wyrozumiałością i podeślą brakujące strony choćby i w wersji roboczej, jeszcze przed składem! Połknąłem więc powieść mimo pracy, masy obowiązków w jeden dzień :)
Ale w końcu to Zuza Lewandowska. Pokochałem ten cykl od pierwszego tomu (wszystkie książki Ostrowskiego możecie znaleźć w zakładce Przeczytane na górze bloga) i nieustannie mam przy lekturze masę frajdy. Nawet nie chodzi o samą intrygę kryminalną, ale o ciekawe połączenie: tła dla fabuły, którym są czasy PRL i miasto Płock oraz charakternej, bardzo oryginalnej bohaterki, czyli pani mecenas, która co i rusz wplątuje się w jakieś skomplikowane sprawy kryminalne. Mir wokół niej na mieście nie maleje, bo nie dość, że w sądzie potrafi wygrać i obronić człowieka, nie zwracając uwagi czy majętny czy nie, ale i mordercę potrafi schwytać lub wskazać. I chyba właśnie ta sława specjalistki od spraw trudnych tym razem nie wyszła jej na dobre. Zuza musi bowiem przyjąć zlecenie od swoich największych wrogów, czyli od władzy ludowej, której nienawidzi szczerze od lat. Musi albo nie musi... Chce to zrobić, bo nie wierzy w to, żeby Milicja obywatelska złapała seryjnego mordercę i wierzy, że prowadząc własne śledztwo prędzej trafi na jego ślad, ratując życie kolejnych ofiar. No i nie uśmiecha jej się obóz dla internowanych, a to jej zafundowano jako alternatywę.
Wyobraźcie sobie pianę na ustach milicjantów, którzy dotąd próbowali znaleźć na nią haki, gdy teraz dostają rozkaz z góry, że mają ją chronić i wspierać. Akurat. Kapitan Mariański zrobi wszystko, żeby utrudnić jej życie. Znamy już z poprzednich tomów próbki jego protokołów i powalających możliwości intelektualnych, więc tu dostarczy nam kolejne porcji nieudolności. Ale co krwi napsuje to jego. Lewandowska będzie musiała w swoich kozaczkach, futrze przemieszczać się po mieście czołgiem albo wozem transportowym, zamiast normalnym autem, bo milicjant będzie twierdził, że nie innym taborem nie dysponuje. Skąd czołgi w mieście? Aaaa no właśnie. Spójrzcie na tytuł książki.
Przenosimy się do roku 1981 gdy pewnej grudniowej nocy władza postanowiła zaskoczyć swoich obywateli i wprowadzić stan wojenny, by zrobić porządek po swojemu i nie przejmując się prawem, wziąć za twarz wszystkich swoich przeciwników. Zuza poranek 13 grudnia będzie świętować więc nie tylko lekkim kacem (jak to ona potrafi), przekleństwami (jeszcze bardziej potrafi), ale i zniszczeniem telewizora, gdy rzuci weń butelką widząc i słysząc przemówienie pewnego generała.
A więc wojna! Niepewność obywateli co do przyszłości, brak towarów, kolejki, mróz, żołnierze i ZOMO "pilnujący porządku", godzina milicyjna i wojsko, które uważa, że teraz obowiązuje nie prawo, tylko ich rozkazy. Kto pamięta, ten rozpozna tą atmosferę jaką opisuje Ostrowski. Przy całej bezczelności Lewandowskiej, jej rogatej duszy, ciętym języku, nawet ona wcale nie czuje się pewnie w tym wszystkim. I w dodatku musi ścigać mordercę, który w okrutny sposób oprawia nożem swoje ofiary. Jak go wytropić, skoro na widok wojska ludzie nie chcą gadać, a z drugiej strony, mimo zapewnień Zuza czuje, że jest obserwowana i jak tylko noga jej się powinie, może zostać internowana.
To się świetnie czyta drodzy Państwo! I nie chodzi jedynie o samo śledztwo, które pani mecenas prowadzi z zaprzyjaźnionym sierżantem Nowakiem, zawiłe i prowadzące ich czasem na manowce. W tej serii uwielbiam przede wszystkim to, że akcja tak żywo splata się z obrazkami z ulicy, jakimiś scenkami z życia społecznego w tamtych czasach (a choćby kombinowanie z benzyną, czy kartkami) oraz z opisami funkcjonowania Lewandowskiej. Obojętnie czy chce odpocząć w domu, przy butelce, papierosie i wrzaskach swojej papugi (a teraz dojdzie jeszcze sikający i gryzący mały psiak), czy wychodzi na miasto załatwiać sprawy prywatne (przecież równie istotne jak praca), czy prowadzi swoje dochodzenie - jest po prostu bombą z iskrzącym się lontem i niby ją już znasz, ale i tak wciąż potrafi zaskoczyć. Ironiczna wobec siebie i innych zapewnia nam masę humoru w tej raczej mało zabawnej rzeczywistości. Nie po raz pierwszy wyznaję swoją ogromną sympatię do tej bohaterki i całej serii, właśnie za to specyficzne połączenie: niby kryminał, a nie brakuje humoru, niby ciężkie czasy, a cholera ludzie sobie radzą i może są nawet bliżej siebie niż teraz.
Polecam, zdaje się, że jutro oficjalna premiera, a na profilu autora jest zapowiedź spotkania online, które odbędzie się w czwartek! Wpadajcie.
Świetna recenzja. Przyznam, że nie spotkałam się jeszcze z takim chochlikiem. :)
OdpowiedzUsuń