Kolejna propozycja do cyklu notek jakie w tym roku wrzucałem o produkcjach animowanych i do polecenia raczej dla dorosłych. Cudowne, że wciąż powstają takie produkcje, choć pewnie dziś częściej na komputerach, niż jako dzieło rąk. Wyobraźnię jednak wciąż w tym czuć. I to właśnie mi się w takich filmach podoba. Ich nieoczywistość, odwoływanie się do symboli, podświadomości, a także niebanalne pomysły na warstwę plastyczną w zalewie tandety (również tej dla dzieci) są cudowną odmianą.
W odległej krainie raczej nie ma co szukać akcji, nawet nie ma co szukać logicznej historii. To kino drogi, w którym to podróż staje się istotniejsza od tego co było przed nią i co jest u celu.
Mamy samotnego chłopca, który po tajemniczym wypadku samolotu budzi się w dziwnej, nieznanej sobie krainie. Czuje zagrożenie ze strony dziwnego giganta, który wysysa życie ze wszystkiego co napotka, a przyjaźń ze strony różnych stworzeń na wyspie. Gdzie jest, co ma robić, gdzie szukać ratunku? Choć znajduje przedmioty, które sprawiają wrażenie specjalnie dla niego pozostawionych, nic tu nie jest tak naprawdę pewne.
Przy produkcji (8 lat pracy), od rysunku, aż po muzykę pracowała tylko jedna osoba: Oaz Gints Zilbalod. I choćby dlatego warto z szacunkiem spojrzeć na to co udało mu się w efekcie osiągnąć. W surowości tego filmu można znaleźć naprawdę wiele piękna (choćby lustrzane jezioro). Przypomina to trochę Czerwonego żółwia, o którym pisałem jakiś czas temu. To widz dopowiada sobie znaczenie obrazu, nic nie dostaje gotowego na tacu. Samotność, lęk, determinacja, poszukiwanie odpowiedzi i jakiejś przemiany, to tylko pierwsze elementy z jakich budujemy własną wersję historii bohatera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz