Kolejny miesiąc, gdy pod koniec mam dylemat, czym zakończyć, bo szkiców się gromadzi tyle, że jest w czym wybierać. Tym razem niech poleci coś czego na moim blogu było dotąd niewiele. A tej autorki chyba jeszcze nigdy.
Literatura kobieca rządzi się swoimi prawami i co roku w okolicach Świąt Bożego Narodzenia jest wysyp tego typu pozycji - mieszanki smutku i radości, nadziei, ciepełka rodzinnego, czyli magii, która ma sprawić, że w serduchu będzie jakoś milej.
Magdalena Kordel ma już swoją grupę fanów, historie zbudowane wokół pewnych miejsc i bohaterów, dla nich ta książka będzie więc spotkaniem ze starymi znajomymi. Czy da się to czytać jako niezależna historia? W sumie tak, czego jestem dowodem. Pewnie gdybym znał przeszłość tych postaci, wiedział co ich połączyło, czemu ludzie nie spokrewnieni, traktują siebie jak rodzinę, ale i tak dałem się wciągnąć w magiczną atmosferę przygotowań do Wigilii i różnych rozterek bohaterów.
Chwilami zastanawiałem się na ile ta sielankowa społeczność, gdzie jest jeden listonosz, ale za to jeżdżą pługi śnieżne, są kawiarenki, księgarnia, sklep ze starociami, ma jakiekolwiek odniesienie do realności (no bo albo wszyscy się znamy albo jest to duża i bogata gmina), ale przymknę na to oczy. W końcu każdemu można pomarzyć. I jakby się tak dało połączyć małą społeczność z dużym budżetem (jeszcze dołóżmy kino, teatr, basen, transport miejski) to przecież każdy by tam chciał zamieszkać. No i te góry. Choć i jezioro by się przydało. Malownicze byłyby prawie idealne.
W centrum tej historii jest starsza pani, prowadząca sklepik ze starociami, kochana przez tych, którzy mieli z nią kontakt, szanowana przez tych, którzy zaglądają do niej na zakupy. Leontyna (choć dawniej nosiła imię Zofia) ku zdziwieniu wszystkich, nagle zaczyna zaniedbywać swój interes, zamyka i otwiera w dziwnych godzinach, przestaje dbać o porządek, o klientów, nie odzywa się nawet do bliskich. Jakby zgasła. A wszystko przez listy, które od jakiegoś czasu do niej przychodzą. Zmierzenie się z przeszłością, okazuje się dużo trudniejsze niż by się mogło wydawać. Tyle lat próbowała zapomnieć, uciekała od tego co było. Teraz, gdy już wydaje się, że niewiele jej zostało, miałaby na nowo się ranić?
Nie ma miejsca na odkrywanie jakichś wielkich sekretów, one powoli odkryją się same, a pomogą w tym ludzie, którzy dla Leontyny staną się w tych chwilach równie ważni, jak kiedyś ona była ważna dla nich. Jest dużo ludzkiego ciepła serdeczności, odrobina humoru, no i dawka niełatwych emocji. Na te ostatnie na szczęście autorka ma radę - atmosfera świąt, otwiera serca i daje nową szansę.
Sympatyczne czytadło. Szczególnie jak ktoś lubi takie klimaty. W sumie jednak i ja ucieszyłem się, że dostałem do rąk nie jakieś sztampowe romansidło, ale scenki pokazujące różne oblicza miłości. Czasem ma ono przecież twarz niewyspanej matki i podania jej kawy, czasem jej wyrazem może być postawienie kogoś do piony, żeby nie dał się pogrążyć w depresji, a czasem to po prostu pamięć o kimś kogo spotkało się przed laty. I żyje się, z nadzieją, że może kiedyś albo z żalem, że się tą szanse utraciło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz