O serialu od ponad tygodnia piszą wszyscy, więc ja postaram się nie za długo. Dołączam się jednak do chóru zachwytów. Dawno nie wciągnął mnie tak mocno żaden serial, a przecież nie ma w nim żadnej zagadkowości, sensacji. Netflix po pierwsze zadbał, by ta historia została opowiedziana w świetny sposób - zdjęcia, muzyka, dramaturgia. A po drugie trafili z Anyą Taylor-Joy nawet nie w 10, a w 100 punktów. To ona przykuwa naszą uwagę prawie od samego początku i nadaje wyrazistości postaci bohaterki. Trochę autystyczna, wycofana, zanurzona w swoim świecie, faszerująca się prochami i alkoholem dziewczyna ma być modelową zwyciężczynią, mistrzynią z okładek i idolem tłumów? Przecież to nie bardzo trzyma się kupy. Każdy wie, że w rywalizacji, w sporcie, a przecież szachy również mimo wszystko są jednym i drugim, liczą się nie tylko zwycięstwa, ale jeszcze bardziej umiejętność przegrywania, a tu jest raczej pasmo zwycięstw i opowieść o genialnym umyśle, który zadziwia świat. To właśnie gra aktorska dodaje trochę realności tej postaci wykreowanej na papierze. Nie tylko wątkiem walki z własnymi demonami, lękiem przed samotnością, ale i pewną dozą próżności, upodobaniem do pięknych ubrań, uporem. Ta przedziwna mieszanka zalet i wad, umiejętności budzenia zachwytu i staczania się na dno, wycofania, ale i życzliwości, sprawia, że serial ogląda się z dużą ciekawością, postać Beth Harmon nie pozostawia widzów obojętnymi.
To jak pokazano nam pojedynki szachowe zasługuje na brawa i wcale się nie zdziwię, gdy po serialu wzrośnie zainteresowanie tą grą. Może część się zawiedzie, że to nie odbywa się tak błyskawicznie jak na ekranie, ile wymaga główkowania, ale może też dzięki temu dochowamy się nowych mistrzów?
Miał swoje chwile chwały w filmach tenis, czy inne dyscypliny, doczekały
się i szachy. Nie przeszkadzają hermetyczne rozważania, przerzucanie
się kolejnymi strategiami - czuje się w tym pasję, nawet gdy jesteśmy
laikami.
Kolejna rzecz, która sprawia, że ręce biją brawo - świetnie
odtworzony klimat lat 50 i 60. Prostymi metodami - stroje, muzyka,
wnętrza, a widz czuje się oczarowany. Magia, proszę Państwa.
Po prostu trzeba obejrzeć!
Miły polski akcent, czyli rola Dorocińskiego dopełnia powodów do satysfakcji, choć nie ukrywajmy dużo do zagrania nie miał. To Anya Taylor-Joy kradnie dla siebie całą uwagę. Dzięki niej droga bohaterki do odkrycia swojego miejsca, swojego talentu, jest tak fascynująca.
Dla mnie ten serial był naprawdę satysfakcjonujący. Może nieszczególnie idealny, drobne potknięcia się znalazły, jednak ogólnie oceniam go bardzo na plus!
OdpowiedzUsuńdla mnie liczyły się emocje w trakcie oglądania, więc stąd tak wysoka ocena :)
Usuń