środa, 27 maja 2020

Kalifat, czyli bo to jest wojna

Nadal szaleję na Netflixie, na razie głównie rzeczy krótsze, ale i na pewno będę nadrabiał zaległości z tasiemcami po kilka sezonów. Dziś o "Kalifacie". I wiecie co?
Trzyma w napięciu, ale jakoś rozczarował mnie ten serial - zbyt wiele w nim uproszczeń. Sprawdza się jako kryminał, czy też thriller, w którym dwie kobiety są coraz bardziej osaczone i bezradne, choć zupełnie w innych sytuacjach, miejscach, z innych powodów. Jedna jest policjantką, która ostatnio podpadła przełożonym i próbuje udowodnić, że ma nosa i mimo wybuchowego temperamentu, potrafi wykryć zagrożenie terrorystyczne. Druga mieszka w Rakkce, stolicy Państwa Islamskiego, przerażona tym co wokół się dzieje, za wszelką cenę chciałaby stamtąd uciec. Fatima w Szwecji sama wpędza się w kłopoty, jest chaotyczna, podejrzliwa, impulsywna, popełnia błędy. I zmuszając Pervin do dostarczenia jakichś dowodów na zamach organizowany w Europie, każe tamtej, przecież w dużo gorszej sytuacji, coraz bardziej ryzykować. Nie wyciągnę cię, jeżeli mi nie dasz tego - mówi, a gdy to już dostaje żąda jeszcze więcej.
Ich losy śledzi się z zapartym tchem, szczególnie Pervin, która przecież przybyła do Państwa Islamskiego z Europy, tym bardziej więc przerażona jest obcą dla siebie, opresyjną dla kobiet kulturą, która nie ma wiele wspólnego z tym co sobie wyobrażała. I dochodzimy do tego, w czym Kalifat się sprawdza mniej. Pokazując problem manipulowania ludźmi w Europie, nawracania ich na Islam i to w najbardziej radykalnej formule, niestety twórcy idą na łatwiznę, wmawiając nam, że wszystko opiera się na kłamstwie, grze na emocjach, uwodzeniu (np. przez przystojnego nauczyciela młodych dziewczyn). Tymczasem przecież nie brakuje ludzi, dla których odrzucenie konsumpcyjnego modelu życia w Europie jest jak najbardziej przemyślane, szczere i nie ma w tym jakiejś naiwności. Czy wyjeżdżając potem na szkolenia prowadzone np. przez ISIS rzeczywiście wszyscy przeżywają załamanie i trwają przy sprawie jedynie pod groźbą? Pokazując ważny problem, bo przecież takie "łowienie" przyszłych wojowników sprawy odbywa się nie tylko w środowiskach imigranckich, twórcy serialu jednak mocno uprościli pewne sprawy i trudno oprzeć się wrażeniu, że to trochę jak w amerykańskich produkcjach - wróg ma być pokazywany jako głupi, naiwny, fanatyczny, żebyśmy z góry wiedzieli, że musi on ponieść klęskę. To niestety drażni. I choć faktycznie, prawie do samego końca zadbano o to, by trzymać nas w niepewności, to zbyt dużo w tej historii dziur, by uznać ją za w pełni satysfakcjonujący seans.

2 komentarze:

  1. oglądając 'Kalifat" miałam w głowie książkę 'Dwie siostry". Miałam wrażnie, że przez dłuższy czas opowieść jest bardzo podobna. książka jest świetna, za to serial można obejrzeć, jak się nie ma czego innego do oglądania:))) To jest oczywiście moja opinia.

    OdpowiedzUsuń