Nie tak dawno pisałem o "Czerwieni", którą debiutowała Sobczak i od razu zastrzegłem, że kontynuacji nie będę odkładał na tak długo. I oto jest - drugi tom, czyli "Czerń" podobała mi się chyba nawet bardziej. Może dlatego, że zawsze zło, które dotyka dzieci, wywołuje w nas większe emocje. Mam też wrażenie, że małe środowiska dają większą okazję do stworzenia ciekawych portretów psychologicznych, powiązań między ludźmi - to warunki jakie dobrze zna większość Polaków (bo przecież nie wszyscy żyją w wielkich miastach, a nawet ci, którzy teraz tam mieszkają, zwykle pochodzą z małych miasteczek). Skoro cykl rozpoczął się w Sopocie, to skąd ta zmiana klimatu, spytacie. Ano zakończenie poprzedniej sprawy nie spodobało się przełożonym prokuratora Bilskiego i niestety wylądował na "zesłaniu" w Kartuzach. On - zajmujący się dotąd sprawami kryminalnymi, teraz ma przewracać nudne papiery i nudzić się, czekając na cud? Jakiś koszmar. Nic dziwnego, że facet powoli zapada się w siebie, nic mu się nie chce, nie ma zamiaru nawet zawierać jakichś nowych znajomości, wchodzić w jakieś lokalne układy. Poziom zdegustowania, nudy, frustracji osiągnął prawie apogeum. Zdaje się, że nawet relacja z Anną Górską, kiedyś pod jego opieką, a obecnie już pełną gębą panią prokurator, zakończył się nawet szybciej niż zaczął...
Gdy jednak w centrum miasta znika synek pewnej kobiety, która dopiero niedawno sprowadziła się do Kartuz, powróciła tu po wielu latach, Bilski nabiera trochę energii i wreszcie łapie wiatr w żagle. A ponieważ ta sprawa jakoś dziwnie łączy się z zaginięciem nastolatki, którą prowadzi Górska, łączą siły i próbują razem rozkręcić porządne śledztwo. Nie widząc specjalnego entuzjazmu ani zaangażowania lokalnej policji i prokuratury, ściągają do pomocy swoich współpracowników z poprzedniej sprawy. Dla nich nie ma świętych krów - obojętnie czy tropy zaprowadzą ich na plebanię, do gabinetu pani burmistrz, czy do domu lokalnej szychy i dobroczyńcy, na którego garnuszku tkwi całe miasto, oni nie zamierzają odpuszczać.
Dobrze się to czyta! Sobczak sprawnie buduje klimat, podsuwa podejrzanych, a potem rozwiewa nasze podejrzenia, by w finale przyłożyć nam z grubej rury. Znowu swoją historię buduje poprzez jakieś wspomnienia, dzięki którym dowiadujemy się więcej o bohaterach, ale i w samym śledztwie nie zapomina o budowaniu napięcia. Sprawy jakich dotyka, czyli molestowanie nieletnich, są mało przyjemne, ale przecież trzeba o nich pisać, choćby po to by pokazać jak wielkie rany mogą zadać takie doświadczenia, że nie wolno dorosłym ich ignorować. Niby ściga się seryjnego, ale okazuje się, że fakt iż mógł on działać, niestety wynikał z tego, że wielu ludzi nie reagowało wtedy gdy było trzeba, wolało odwrócić głowę.
Finał jak dla mnie podobnie jak w pierwszym tomie - za szybki i nie pasujący do całości, ale i tak książka jest warta polecenia. I aż by się chciało od razu kolejną odsłonę spraw prowadzonych przez tą parę! Takie thrillery kryminalne naprawdę mogą się podobać. A jako bonus autorka dorzuca trochę muzyki z trójmiasta (sprawdzałem - całkiem fajne dźwięki!).
Niekoniecznie dla mnie, jeżeli chodzi o fabułę, ale muszę przyznać, że z jakiegoś powodu okładka przyciągnęła mnie już z daleka.
OdpowiedzUsuń