W kinach w Polsce zdaje się, że już Piłsudski, zaraz pewnie Legiony i
generalnie zaganianie wycieczek szkolnych na seanse. A ja namawiam Was
póki co do polowania na coś innego. Bong Joon-ho zachwycił w Cannes i to
jedna z produkcji, która może zachwycić zarówno krytyków jak i
przeciętnego zjadacza chleba. Bo poza analizami i rozbieraniem filmu na
części pierwsze, zachwyt jak pomieszane są tu zgrabnie gatunki, można
się tym filmem po prostu bawić. Dać się poprowadzić tej dość szalonej
historii i zobaczyć jaki będzie jej koniec... A będzie się działo. To
mogę Wam zagwarantować.
Wyobraźcie sobie
rodzinę, która mieszka w jakiejś suterynie w bardzo skromnych warunkach,
pod jej oknami regularnie odbywa się sikanie klientów knajp, żeby
złapać wifi od sąsiadów muszą stawać na klozecie w łazience, łapią
wszelkie prace jakie się tylko da, ale na poprawę ich losu większych
szans nie widać. Trudno jednak zarzucić im brak motywacji. Gdy trzeba,
zrobią wszystko, żeby pracę zdobyć, utrzymać. Nie tam, żeby jakoś się
przepracowywać, ale marzenie o zbliżeniu się do lepszych warunków życia
mocno ich napędza.
Ta historia jest po prostu kapitalnie
zbudowana, budzi zarówno grozę, jak i autentycznie bawi. Gdy już
wszystko zaczyna się układać, można spodziewać się kolejnego szybkiego
zwrotu akcji. Ale przecież nie chodzi jedynie o sam czarny humor,
trzymanie w napięciu, groteskę - ten film mocno uświadamia
niezaprzeczalny fakt rozjeżdżania się pomiędzy warstwami społecznymi.
Bogaci mają coraz więcej, biedni coraz mocniej skazani są na wegetację
przez kolejne pokolenia, bo nie mogą zaproponować nic swoim dzieciom.
Przecież to prawda nie tylko o Korei.
Rzadko ma się do
czynienia z kinem rozrywkowym, a jednocześnie tak świeżym, pomysłowym i z
jakąś głębszą treścią. Parasite moim zdaniem taki właśnie jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz