środa, 18 września 2019

Queen Symfonicznie, czyli… nie warto było

Kochać Queen to nie znaczy łykać wszystko jak pelikan rybkę tylko dlatego, że ktoś gra ich utwory i na wabika w tytule spektaklu umieszcza jego nazwę. No cóż, dałam się na to złapać i ja. I mocno żałuję.
Wydarzenie Queen Symfonicznie grany jest już od kilku lat w kraju i za granicą. Podobno wypowiadają się o nim dobrze. Podobno…

Może gdzie indziej, na innej scenie wybrzmiało to lepiej, niestety w Filharmonii Narodowej w Warszawie dostałam produkt dla mnie niestrawny, ni to koncert symfoniczny (pierwsza część) ni to koncert rockowy (druga część). I nie mówię, że Hollyłódzka Orkiestra Filmowa gra źle, ale jeśli chór (Alla Vienna) jest w stanie zagłuszyć całą orkiestrę – to coś jest nie tak. Już, już zaczynałam się zachwycać kolejnymi taktami muzyki, podziwiać jej piękno… i nagle niemal lawina dźwięków zagłuszających wszystko… a to chór właśnie. „Barcelonę” słyszałam tylko z nazwy wykrzykiwanej przez chór, melodii nie usłyszałam wcale.

Druga część była stylizowana na koncert rockowy i to wypadło trochę lepiej. Dodano „Mercury’ego” (przepraszam, ale nie usłyszałam nazwiska aktora, który się w niego wcielił) jako wokalistę. Już nawet pomijając fakt, że przebrany Freddie śpiewał o oktawę niżej niż oryginał, to chociaż dzięki niemu była słyszalna linia melodyczna, a to już coś. To spowodowało, że widownia się obudziła i zaczęła bawić. Każdy kto przyszedł na ten koncert kocha Queen i namiastka tej miłości spłynęła na wykonawców. I niech tak będzie – chociażby za sam pomysł…
Jednak cała reszta… no nie. Wydawać by się mogło, że muzycy symfoniczni i utwory legendarnego zespołu Queen powinny skutkować efektem WOW! A nie skutkuje. Nie pomagają światła jak na dyskotece w remizie w noc sylwestrową. To wszystko jest mierną namiastką koncertów zespołu Queen. Okazuje się, że dobrzy muzycy z dobrym chórem nie zawsze są w stanie zderzyć się z legendą, oddać ducha Freddie’ego i zaśpiewać ich utwory z podobną charyzmą. Ja tego nie kupuję.
A że tłumy walą, że recenzje śliczne… No cóż. Na koncerty disco polo też walą tłumy, co nie znaczy, że uznamy to za muzykę wysokich lotów. Dla mnie to koncert schlebiający niskim popkulturowym gustom. Już Młynarski śpiewał dawno temu: „Ludzie to kupią, ludzie to kupią…”. Jedni kupią, inni – nie.
Ja nie namawiam.
MaGa

1 komentarz:

  1. Mam podobne odczucia! Dla mnie przede wszystkim brakowało gitary i hihat-u otwieranego w momencie uderzenia w werbel, co jest charakterystyczne dla Rogera Taylora.

    OdpowiedzUsuń