Kochać
Queen to nie znaczy łykać wszystko jak pelikan rybkę tylko
dlatego, że ktoś gra ich utwory i na wabika w tytule spektaklu
umieszcza jego nazwę. No cóż, dałam się na to złapać i ja. I
mocno żałuję.
Wydarzenie
Queen Symfonicznie grany jest już od kilku lat w kraju i za granicą.
Podobno wypowiadają się o nim dobrze. Podobno…
Może gdzie indziej, na innej scenie wybrzmiało to lepiej, niestety w Filharmonii Narodowej w Warszawie dostałam produkt dla mnie niestrawny, ni to koncert symfoniczny (pierwsza część) ni to koncert rockowy (druga część). I nie mówię, że Hollyłódzka Orkiestra Filmowa gra źle, ale jeśli chór (Alla Vienna) jest w stanie zagłuszyć całą orkiestrę – to coś jest nie tak. Już, już zaczynałam się zachwycać kolejnymi taktami muzyki, podziwiać jej piękno… i nagle niemal lawina dźwięków zagłuszających wszystko… a to chór właśnie. „Barcelonę” słyszałam tylko z nazwy wykrzykiwanej przez chór, melodii nie usłyszałam wcale.
Druga część była
stylizowana na koncert rockowy i to wypadło trochę lepiej. Dodano
„Mercury’ego” (przepraszam, ale nie usłyszałam nazwiska
aktora, który się w niego wcielił) jako wokalistę. Już nawet
pomijając fakt, że przebrany Freddie śpiewał o oktawę niżej niż
oryginał, to chociaż dzięki niemu była słyszalna linia
melodyczna, a to już coś. To spowodowało, że widownia się
obudziła i zaczęła bawić. Każdy kto przyszedł na ten koncert
kocha Queen i namiastka tej miłości spłynęła na wykonawców. I
niech tak będzie – chociażby za sam pomysł…
Jednak
cała reszta… no nie. Wydawać by się mogło, że muzycy
symfoniczni i utwory legendarnego zespołu Queen powinny skutkować
efektem WOW! A nie skutkuje. Nie pomagają światła jak na dyskotece
w remizie w noc sylwestrową. To wszystko jest mierną namiastką
koncertów zespołu Queen. Okazuje się, że dobrzy muzycy z dobrym
chórem nie zawsze są w stanie zderzyć się z legendą, oddać
ducha Freddie’ego i zaśpiewać ich utwory z podobną charyzmą. Ja
tego nie kupuję.
A
że tłumy walą, że recenzje śliczne… No cóż. Na koncerty
disco polo też walą tłumy, co nie znaczy, że uznamy to za muzykę
wysokich lotów. Dla mnie to koncert schlebiający niskim
popkulturowym gustom. Już Młynarski śpiewał dawno temu: „Ludzie
to kupią, ludzie to kupią…”. Jedni kupią, inni – nie.
Ja
nie namawiam.
MaGa
Mam podobne odczucia! Dla mnie przede wszystkim brakowało gitary i hihat-u otwieranego w momencie uderzenia w werbel, co jest charakterystyczne dla Rogera Taylora.
OdpowiedzUsuń