Skromny film, ale wart moim zdaniem obejrzenia. Mimo pewnej przewidywalności nie jest słodką bajką o tym, że wszystko pięknie i wspaniale, nie obiecuje łatwej drogi. Jest surowy, ale w tym jego urok i jakaś szczerość. Oto młody chłopak trafia do ośrodka dla narkomanów u podnóża francuskich Alp. Chyba nawet nie wie co go czeka, może podjął zbyt pochopną decyzję, może musiał uciekać i nie miał innego wyjścia. Od początku jednak nastawiony jest negatywnie: do pracy, do innych, do zasad, do modlitw. Ośrodek jest bowiem oparty nie tylko na programie zbliżonym do Monaru, ale i na wierze. A dla chłopaka to jakaś czarna magia.
Powoli jednak się zmienia. A my to obserwujemy. Widzimy jego powolną przemianę, a potem zapał neofity. I zastanawiamy się czy to wyjdzie mu na dobre. W końcu narkotyki dają obietnicę natychmiastowej ulgi, po co jakiś wysiłek, a co będzie gdy przyjdzie moment słabości, jakaś porażka i cała ta pewność siebie pryśnie jak bańka mydlana. Czy łatwo jest wyjść z nałogu? Czy wiara może być do tego dobrą drogą? Reżyser pokazuje jak ostrożnie trzeba do tej sfery podchodzić, by nie wmawiać nikomu uzdrowienia i cudów, skoro tak naprawdę czeka go przede wszystkim ciężka praca nad sobą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz